niedziela, 30 grudnia 2012

Jak za czasów Nerona...

Niedawno powróciła z Meksyku ( z Vera Cruz) pewna Angielka, która opowiada, jak następuje: Vera Cruz jest "najczarniejszym punktem" prześladowania Kościoła katolickiego w Meksyku. Ponieważ w ubiegłym roku ogłoszono tam prawo dopuszczające tylko jednego kapłana katolickiego na sto tysięcy wiernych, więc w całym Vera Cruz jest tylko jeden kapłan katolicki...
Chciałam przed długą podróżą morską do Anglii pomodlić się w kościele, zapytałam zatem w hotelu, gdzie znajduje się najbliższy kościół rzymsko-katolicki. Służąca odpowiedziała mi, że jest wprawdzie otwarty jeden kościół, ale- niestety- jest to kościół schizmatycki. Przed laty oderwała się tu część( niewielka) wiernych od łączności z Rzymem i... tym odszczepieńcom zezwolił rząd na otwarcie kościoła. Dla katolików są "specjalne" prawa.
- Ale, proszę pani- powiada służąca- ja panią jutro rano zaprowadzę do jednej ze czterdziestu prywatnych, tajemnych kaplic, które są czynne po domach katolickich mimo tropienia policji i szykan ze strony władz. Kaplice te trudno jednak wytropić. Są tak "urządzone", że w paru( dosłownie) minutach można je rozmontować.
Nazajutrz zaprowadziła mnie służąca do jednego z domów prywatnych i oddała mnie pod opiekę jakiejś poważnej damy( na pierwszym piętrze tego domu). Pani ta poprowadziła mnie przez szereg pokoi do ustronnej sypialni. Tam- pomiędzy dwoma łóżkami- stał mały stolik, na nim: zapalona lampka nocna, mała statuetka Najświętszego Serca Jezusowego, przystrojona kwiatami. Nad stolikiem- na ścianie- obraz Matki Bożej.
Przed figurką Serca Pana Jezusa zauważyłam naczynie szklane, a w nim jakieś zawiniątka w pięknej, haftowanej chusteczce. Okiennice były przymknięte.
Kilka pań klęczało na podłodze w modlitewnym skupieniu.
Pani domu podeszła do mnie i zapytała półgłosem:- Czy pani udzieli sobie Komunii świętej?
Byłam tym pytaniem zaskoczona... i odparła po chwili zakłopotania:
- Nie! Nie mogłabym tego uczynić. Jestem tak nerwowa...
- Owszem- odparła pani domu- zatem udzielę pani Komunii świętej. Te panie właśnie również czekają na Ciało Pańskie.
Uklękła następnie, odmówiła kilka modlitw, potem umyła ręce, zapaliła świecę, którą trzymała jej siostra i podeszła do stoliczka. Otworzyła z uszanowaniem szklane naczynie i z chusteczki wyjęła srebrne pudełeczko. W nim znajdowały się małe Hostie święte konsekrowane przez kapłana, który tu niedawno ukradkiem odprawił Mszę świętą.
Niezapomniana to była dla mnie chwila, gdy- po krótkiej modlitwie końcowej- czcigodna pani domu zbliżyła się do nas, klęczących w tej ustronnej "kaplicy" domowej, i udzieliła nam Komunii świętej.
Powiem szczerze: nigdy nie przyjęłam pobożniejszej Komunii świętej i nigdy nie widziałam tak skupionych postaci, jak tam w Vera Cruz, w tej "kaplicy", która kilkoma ruchami przezornych rąk zmieniała się znów w ustronną sypialnię, gdy zagrażało niebezpieczeństwo "kontroli" nad "opornymi".
Przy pożegnaniu powiedziała mi pani domu, że posiada tę kapliczkę domową już od roku. Z rozrzewnieniem mówiła o wielkiej łasce dla Meksyku ze strony obecnego Ojca Świętego, że udzielił dyspensy papieskiej na udzielanie sobie Komunii świętej przez wiernych. Dawniej nie można było wprost marzyć o częstej Komunii świętej.
Zwykle raz w miesiącu przychodzi kapłan w przebraniu, odprawia( w 40 wspomnianych wyżej "kaplicach" domowych) Mszę św. i konsekruje Hostie dla wiernych. Nie zawsze jednak uda się i ta miesięczna "celebra". Policja czujnie "węszy" kapłana, o aresztowanie nie trudno. Nie zapomnę nigdy- kończy wzruszona Angielka- tej Komunii świętej w Vera Cruz. Tak żywo wtedy uprzytomniłam sobie pierwszych chrześcijan w rzymskich katakumbach!

Na marginesie tego ( prawdziwego) opowiadania nie można pominąć jednej, z całą siłą narzucającej się uwagi. To się dzieje w 1933 r.! Na oczach całego cywilizowanego świata...
I towarzyszy temu to straszne "sprzysiężenie milczenia", które jest hańbą XX-ego wieku. Dlaczego milczą całe państwa? Dlaczego głos papieża, piętnującego co jakiś czas bezprawie panoszące się w Meksyku, nie odbije się należytym echem na arenie międzynarodowej? Kiedyż się skończy martyrologia meksykańskich katolików?
Ostanie dni znów przyniosły wieści o zamknięciu dalszych szkół katolickich, kościołów i kaplic. Dokąd ma trwać to bezkarnie?
Prześladowcy Kościoła w Meksyku liczą na to, że opinia świata oswoi się z brutalnym deptaniem praw wobec katolików. Gdyby tak miało być istotnie, byłoby to największym policzkiem dla kultury nowoczesnej...
Kraków, w szóstą rocznicę śmierci o. Michała Pro TJ, męczennika meksykańskiego,
23. XI 1933
Ks. Henryk Weryński

Źródło: "Przewodnik Katolicki", nr. 52, rok 39. Poznań, dnia 24 grudnia 1933 r. str. 826- 827
Język uwspółcześniono

niedziela, 2 grudnia 2012

O pomoc dla rodzin wielodzietnych

W naszych czasach odbywa się przewrót w życiu małżeńskim: małżeństwa wydają dzieci na świat świadomie. Niesie to za sobą najwyższej wagi następstwa tak dla sprawiedliwości, jak i dla siły Państwa. Oto w tych ciężkich czasach każde małżeństwo, które unika potomstwa lub zabija swe dzieci, nim się one urodzą, zdobywa od razu lepsze warunki życia, a więc zdobywa je nie pracą, nie zasługą, ale dzięki temu, że odmawia wychowania i dostarczenia Państwu przyszłych obywateli, oraz, że morduje ich zanim się urodzą. Jednocześnie małżeństwa, które posiadają wiele dzieci, narażają siebie i dzieci na nędzę. Straszliwa krzywda spotyka więc tych, co wydają na świat najwięcej przyszłych pracowników i co pragną dzieci te jak najlepiej wychować.

A pracowników tych i żołnierzy potrzebuje dzisiejsza i przyszła Polska jak najwięcej, skoro nasze Państwo posiada obecnie o 12 milionów ludzi mniej niż w roku 1939, skoro Ziemie Odzyskane liczą 45 ludzi na kilometr kwadratowy i skoro dzisiejsze Niemcy mają 3 razy więcej Niemców niż Polska Polaków, gdy natomiast przed wojną Polska miała 2 razy mniej ludzi niż Niemcy. Jednocześnie z obliczeń Głównego Urzędu Statystycznego wiemy, że po ostatniej wojnie większość państw europejskich posiada więcej urodzeń, niż przed wojną, gdy w Polsce było w 1945 r. o 150 tysięcy więcej zgonów niż urodzeń. Zarazem wiemy, że Rosja Radziecka, posiadająca około 200 milionów ludzi, robi teraz po wojnie wszystko, by ludności tej przybywało jak najwięcej.

Gdy Państwo polskie potrzebuje jak najwięcej ludzi, krzywdzenie rodzin wielodzietnych, uprzywilejowanie bezdzietnych i małodzietnych oraz pozwalanie na masowe zabijanie dzieci nienarodzonych jest zaprzeczeniem wszelkiej sprawiedliwości i zbrodnią przeciw Państwu. Z tych powodów i z racji rozpaczliwych listów, pisanych krwią i łzami, a otrzymywanych przez redakcję naszego pisma od rodzin wielodzietnych ze wszystkich stron Polski zwracamy się do Rządu, aby zechciał:

1) Wprowadzić płace dla pracowników państwowych i prywatnych- według liczby dzieci pracownika i poziomu, na jakim kształci on swoje dzieci, a płace normować w takiej wysokości, żeby naprawdę było można za te płace wychowywać dzieci.
2) Wprowadzić coroczną daninę na rzecz rodzin wielodzietnych, płaconą przez małżeństwa bezdzietne, jednodzietne, dwudzietne i zamożne osoby samotne.
3) Wprowadzić wielkie ulgi w podatkach, patentach, daninach dla płatników posiadających rodziny wielodzietne.
4) Usunąć hańbę ustawodawstwa polskiego: dzieciobójcze artykuły Polskiego Kodeksu Karnego, pod którego osłoną morduje się obecnie w wyludnionej Polsce setki tysięcy dzieci nienarodzonych, przyszłych robotników i żołnierzy.
5) Wprowadzić kartki I kategorii dla wszystkich ubogich rodzin wielodzietnych na wsi i w mieście, dla matek brzemiennych i karmiących oraz specjalne kartki dla dzieci do lat dwóch.

Zanosimy tę prośbę w imieniu Czytelników naszego pisma, które jest głównie organem ubogich katolickich rodzin wielodzietnych, dających Państwu najwięcej uczciwych pracowników, ofiarnych matek i bohaterskich obrońców Ojczyzny.

Redakcja


Źródło: "Rycerz Niepokalanej" marzec 1947, nr 3( 235), str. 71
Język uwspółcześniono.

niedziela, 25 listopada 2012

Ewangelia na dwudziestą piątą niedzielę po Świątkach


"Gdy więc ujrzycie "ohydę spustoszenia", o której mówi prorok Daniel, zalegającą miejsce święte - kto czyta, niech rozumie - wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry! Kto będzie na dachu, niech nie schodzi, by zabrać rzeczy z domu. A kto będzie na polu, niech nie wraca, żeby wziąć swój płaszcz. Biada zaś brzemiennym i karmiącym w owe dni! A módlcie się, żeby ucieczka wasza nie wypadła w zimie albo w szabat. Będzie bowiem wówczas wielki ucisk, jakiego nie było od początku świata aż dotąd i nigdy nie będzie. Gdyby ów czas nie został skrócony, nikt by nie ocalał. Lecz z powodu wybranych ów czas zostanie skrócony. Wtedy jeśliby wam kto powiedział: "Oto tu jest Mesjasz" albo: "Tam", nie wierzcie! Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych. Oto wam przepowiedziałem. Jeśli więc wam powiedzą: "Oto jest na pustyni", nie chodźcie tam!; "Oto wewnątrz domu", nie wierzcie! Albowiem jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a świeci aż na zachodzie, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Gdzie jest padlina, tam się i sępy zgromadzą. Zaraz też po ucisku owych dni słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku; gwiazdy zaczną padać z nieba i moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wówczas ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego, i wtedy będą narzekać wszystkie narody ziemi; i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą. Pośle On swoich aniołów z trąbą o głosie potężnym, i zgromadzą Jego wybranych z czterech stron świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego. A od figowego drzewa uczcie się przez podobieństwo! Gdy jego gałązka staje się soczysta i liście wypuszcza, poznajecie, że zbliża się lato. Tak samo i wy, kiedy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą."  ( Mt 24, 15-35)

NAUKA

Często stajemy wobec zagadek niesprawiedliwości czy sprawiedliwości ludzkiej. Niejednokrotnie są to nasze przywidzenia: nam wydaje się coś niesłusznym, choć naprawdę rację mają inni, ale i tak faktów niejasnych, które w danej chwili wydają nam się krzywdą, jest wiele. Uczeń może czasem zazdrości rówieśnikom, że oni swobodnie spędzają czas na zabawie, gdy on musi siedzieć nad książką, a rodzice wydają mu się ogromnymi ciemiężycielami. 
Dziecinne żale są wkrótce poza nami. Ślęczenie nad książką uważamy za rzecz pożyteczną i konieczną. Ale mimo to na wiele spraw w życiu patrzymy jak dzieci, tylko, że ułudy te trwają nieraz do śmierci. Ułudami przestają być wtedy, gdy wobec Boga potrzeba nam innych wartości. Powinny się rozwiać z chwilą nawrócenia, z chwilą głębszego poznania wiary, sprawiedliwości Bożej, nieba, piekła, a więc u chrześcijan nie powinno być miejsca dla ułud. 
Światłem, które pozwala nam w szczególny sposób poznać prawdziwą wartość naszego życia, celowość zabiegów, słuszność żalów, jest ewangelia o sądzie ostatecznym. Wir świata, pędząca maszyna trosk i obowiązków codziennych chwyta nas w swój ruch tak, że zapatrzeni w ten bieg ulegamy złudzeniu jakby poza tym ruchem, stukotem, tą pracą nic nie było, z czym by się człowiek miał liczyć. Nagle słyszymy: słońce się zaćmi, gwiazdy spadać będą z nieba, Syn człowieczy ukaże się z mocą wielką i majestatem, niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. A słowa te zaczynają w oczach naszych burzyć wszystko: palą papiery wartościowe, banknoty, stapiają na żużel srebro i złoto, zrywają ordery, rozrzucają dzieła naukowe, przewracają kominy fabryczne, a nawet kościoły rozsypują w gruzy. Pozostają tylko kościoły dusz naszych, świątynie Ducha Świętego.
Przed oczami naszymi ukazuje się zamęt, pustkowie, do uszu naszych zdaje się już dochodzi głos trąby, a w duszy rodzi się pytanie: Cóż ma teraz dla mnie prawdziwą wartość, gdy tamto stracone? Tylko to, co człowiek uczynił, ufając słowom Jezusowym, wierząc w Jego przyjście i pragnąc chwały, którą obiecał wybranym swoim, tylko ta świątynia łaski w duszy naszej. To nam otworzy bramy nieba. Amen.

x. Bernard Cieszeyko

Źródło: "Przewodnik Katolicki", Poznań, dnia 26 listopada 1933 r., nr 48, rok 39, str. 758
Język uwspółcześniono.

wtorek, 20 listopada 2012

Apel Ojca Świętego Piusa XII do dziewcząt

W początkach września odbył się w Rzymie Zjazd Międzynarodowej Federacji Katolickiej Młodzieży Żeńskiej, w którym wzięły udział delegatki z 40 krajów. Ojciec święty w przemówieniu do dziewcząt wskazał na niespotykane dotąd niebezpieczeństwa, na jakie wystawiona jest kobieta w dzisiejszym społeczeństwie. Następnie w 4 punktach nakreślił obowiązki niewiasty katolickiej wobec tej sytuacji.
Papież zlecił:

1. WIARĘ CZYSTĄ I NIENARUSZONĄ, urobioną "przez pokorę, modlitwę i ofiarę". Wiara ta jest potrzebna w twardej walce współczesnej o prawa rodziny, dziecka i szkoły.

2. OBECNOŚĆ KOBIETY NA WSZYSTKICH ODCINKACH ŻYCIA, gdzie w grę wchodzą interesy religii. Ojciec św. ostro wystąpił przeciw mniemaniu tych, co "pod pozorem powrotu do czystego spirytualizmu chcieliby ograniczyć Kościół do terenu nauczania jedynie dogmatycznego i zakazać mu wszelkiego mieszania się do porządku cywilnego i społecznego".

3. WIERNOŚĆ DLA DZIAŁALNOŚCI SPOŁECZNEJ KOŚCIOŁA, by pokonać teorie, które grożą samej nauce katolickiej. "Kościół- oświadczył Pius XII- kroczy zawsze w pierwszej linii tam, gdzie chodzi o słuszne ustępstwa społeczna, a rozdział bogactw stanowi zawsze główny przedmiot jego nauki społecznej. Podobnie domaga się równości płacy między mężczyzną a kobietą, jeśli oboje wykonują jednakową pracę.

4. CZYNNY UDZIAŁ W ŻYCIU POLITYCZNYM, jednak bez szkody dla obowiązków kobiety w małżeństwie, w szkole i wobec dziecka. Papież stwierdził, że "należałoby uświadomić kobietę, co do jej praw i obowiązków, co do potęgi jej wpływu tak na opinię publiczną jak na władze publiczne, przy dobrym użyciu swych praw".

Źródło: "Rycerz Niepokalanej" , rok XXVI, listopad 1947, nr 11( 243), str. 262

niedziela, 11 listopada 2012

Bez Boga, bez religii nie będzie silnej młodzieży i świeżych sił dla Państwa i Narodu

W roku bieżącym przypada "Święto Młodzieży" na 19 listopada.
Młodzież katolicka naszych parafii, szczególnie ta, która się zrzeszyła w Stowarzyszeniu Młodzieży Polskiej, odda w tym dniu publiczny hołd swemu niebieskiemu Patronowi, zamanifestuje przywiązanie do wiary świętej i wspólną wolę naśladowania cnót, którymi św. Stanisław Kostka jej przyświeca.
W walce z nowoczesnym pogaństwem, do której staje w pierwszym szeregu młodzież Stowarzyszeń Młodzieży Polskiej jako Przednia Straż Akcji Katolickiej, św. Stanisław będzie jej duchowym hetmanem, przykładem męstwa i orędownikiem błogosławieństwa w serdecznych trudach dla Wiary i Państwa.
Jest moim gorącym życzeniem, aby Wielebne Duchowieństwo ujęło w swoje ręce inicjatywę "Święta Młodzieży" i dopomogło zarządom Stowarzyszeń Młodzieży Polskiej do należytego przygotowania tej uroczystości we wszystkich parafiach.
Nie możemy poprzestać na pięknej manifestacji katolickiej.
Nie możemy się zadowolić czynem propagandowym na rzecz organizacji, która młodzież pozaszkolną w imię religijnych i obywatelskich haseł pod swój sztandar wzywa. Obchody Święta Młodzieży powinny być spokojnym, ale poważnym wyrazem, że:
- nie ma zdrowych ideałów młodzieńczych bez Boga,
- nie będzie silnej młodzieży bez religii,
- nie będzie krzepienia życia narodu świeżymi siłami, jeśli w nich nie będzie działał czynnik wiary, i nie będzie się mogło państwo oprzeć trwale na tych szeregach, które dorastając do obowiązków obywatelskich, straciły świadomość swych powinności względem Stwórcy. Realizacja zaś programów młodzieńczych pełnych, bo obejmujących także wyrobienie religijne, jest możliwa tylko przy współpracy Kościoła, którego rola i w tym wypadku nie jest ani dodatkowa ani dekoracyjna, lecz istotna. Laicyzacja gotuje w tej dziedzinie narodom i państwom tragiczne rozczarowania, od których powinniśmy uchronić Polskę.

Poznań, dnia 16 października 1933 r.,
August Kardynał Hlond

Źródło: "Przewodnik Katolicki", nr 46, rok 39., Poznań, dnia 12 listopada 1933r., str. 726
Język uwspółcześniono.

piątek, 2 listopada 2012

Na krawędzi wieczności

Wszędzie padali. Pod cieniem sosny, wśród mchów i wachlarzy paproci... w dymie płonących miast i pod gruzami strzaskanych domów... w błękitnych falach rodzimej Wisły i Bałtyku i po obcych, dalekich, nieobjętych lądach.
Krew ich bohaterska płomieniła się ku niebu milczącą skargą po śnieżnych, zlodowaciałych polach Wschodu... spalała się w żarze słońca na piaskach pustyń... rozpryskiwała się wśród pól ukwieconych różami Południa... Krew męczeńska, niezawiniona, swą czerwienią krzyczała ku Bogu o zmiłowanie.
Wszędzie padali. I groby ich rozbiegły się po całym świecie jak cmentarne liście rozegnane podmuchem listopadowego wichru.
I umierali też cicho w wilgotnych murach więzień, w nędzy i głodzie obozów lub od kul rozstrzału nad piaskiem wykopanego dołu.
A zawsze do piersi swej- jeśli im przemoc katów nie wydarła- tulili medalik Niepokalanej lub obrazek Częstochowskiej czy Ostrobramskiej... Bo Polak kocha Marię i liczy na Nią w godzinę śmierci... Bo Ona jedyną Matką, co wszędzie za nim pójdzie, wszędzie przy nim stanie i nigdy nie opuści.
I zawsze ze zbladłych śmiertelnie ust- w ostatniej sekundzie- wyrywał się okrzyk lub już tylko szept: "Jezus, Maria!"...
"Maria" przedłużone, zaakcentowane...
- Ostanie polskie "Maria" kochającego Polaka. Przedłużało się to najdroższe Imię w wieczność- jak mleczna droga z gwiazd, po której idzie ku Jezusowi, stęskniona za Nim dusza...
Palce rąk modlitewnie złożonych, co się nieraz splatały z koralami różańca- w dłoniach Jej, Niepokalanej, spoczną ufnie w strasznym momencie przekroczenia progu śmierci.
Usta, które przez wszystkie dni życia ziemskiego pokorne "Zdrowaś Mario" serdecznie szeptały- "Zdrowaś" wieczyste rozpromienia szczęściem niezgasłym.
Tajemnica zaświatów dzieli nas od tych- ukochanych- co odeszli, których życie tak drogim nam było.
Na grobach ich- w Dzień Zaduszny- światełka płoną tylko i więdną pierwsze ścięte białe chryzantemy.
A to tak mało, tak strasznie mało i wcale nie daje nasycenia w tęsknocie za nimi, ni ulgi w żalu po nich!... Chciałoby się coś więcej o nich dowiedzieć: jak się tam czują, czy szczęśliwi, czy cierpią, czy pamiętają o nas?
....................................................................................................................

Chciałoby się wprost stanąć gdzieś na krawędzi wieczności i spojrzeć...
Myśli, co się tłuką bezradne i obolałe, pokrwawione w szarpaniu się nad twardymi zrębami zagadnień nie do rozwiązania. Myśli zbuntowane w bólu, że Bóg to dopuścił- niech spłyną pokory falą do stóp najlepszej z matek.
Niepokalana. Ona zrozumie. Ona sama szła krok w krok za Jezusem w cierniowej koronie, za Jezusem krzyż dźwigającym. Ona przez trzy godziny- skamieniała z bólu- stała pod krzyżem, na którym konał- w mękach nie do opisania- Jej Syn Jedyny.
Ona Jego martwe, zbielałe śmiercią ciało trzymała w ramionach swych i pocałunki matczyne nie mogły obudzić zagasłych najdroższych, boskich oczu.
Niepokalana zna, co to ból.
To Ona właśnie może stanąć na krawędzi wieczności jako kontakt Bożej światłości z ziemskim cieniem.
Modlitwy składane w Jej ręce- za najbliższych w mrokach czyśćca- to depesze pocieszy i pamięci naszej słane im- w zaświaty.
Modlitwy składane u stóp Matki Najświętszej to białe chryzantemy- już nie na ziemski grób sypane, lecz przeniesione wzajemnych porozumień milczące słowa dusz poza zasłonę wieczności.
Modlitwy do Boga, zanoszone przez Marię, Pośredniczkę łask, to iskry zapalne... by- z Miłosierdzia Bożego- zabłysła im zorzą światłość wiekuista na wieki.

Wanda Łakowiczówna

Źródło: "Rycerz Niepokalanej"  rok XXVI, listopad 1947, nr 11( 243), str. 259-260
Pisownia oryginalna.

poniedziałek, 29 października 2012

Święto umarłych

Gdy się zbliża święto zmarłych, nie od rzeczy będzie zapytać, na czym wiele osób, zwłaszcza w miastach, opiera pamięć o zmarłych. Oto na tym, że w dniu tym na grobach składają wieńce, zapalają światła, ale o modlitwie za nimi, o ofiarowaniu dobrych uczynków ani nie pomyślą. Wygląda to tak, jakby ktoś na domu więźnia, czy jeńca zawiesił kwiaty, zapalił światło, co dla więźnia lub jeńca jest obojętne, a nie postarał się o wykupienie go, gdy może albo nie dał mu pożywienia i napoju.

Jak dobra matka troszczy się o swe dziecię, tak Matka nas wszystkich- Kościół św., troszczy się o dusze czyśćcowe. Nie ma dnia, nie ma żadnego nabożeństwa kościelnego, gdzie nie byłoby choćby krótkiej modlitwy za dusze czyśćcowe. Pomimo tego Kościół św. przeznacza w roku jeden dzień, to jest 2 listopada, jako szczególnie poświęcony modlitwom za dusze zmarłych. W tym dniu każdy kapłan może odprawić trzy Msze święte żałobne, wszyscy wierni mają w tym dniu starać się pozyskać jak najwięcej zasług przez swe modlitwy i dobre uczynki, i ofiarować je za dusze w czyśćcu cierpiące.

Dusze czyśćcowe same dla siebie nic uczynić nie mogą. Za to my, póki żyjemy na ziemi, możemy ich pobyt w czyśćcu skrócić albo zupełnie ich wybawić z tego więzienia, gdzie się wypłacają Bożej sprawiedliwości.

Mamy wiele środków, którymi możemy pomagać duszom w czyśćcu: Msza św. odprawiona lub wysłuchana, Komunia święta w ich intencji przyjęta, modlitwa, ofiarowanie odpustów, post, jałmużna, umartwienie, cierpieia.

Musimy wiedzieć i wierzyć, że męki czyśćcowe są bardzo ciężkie, bo jak mówią Ojcowie Kościoła i uczeni teologowie, równają się mękom piekielnym, z tą tylko różnicą, że są czasowe, a nie wieczne. Choćby dusze czyśćcowe żadnych mąk nie cierpiały, to już samo odłączenie od Boga jest największą męką.

Pan Bóg z żalem je karze, czeka i pragnie, aby rozbrojono Jego Sprawiedliwość. Choćby nawet Bóg chciał wybawić dusze z czyśćca, które jeszcze swych kar nie odpokutowały, to one same nie zgodziłyby się na to, aby wejść do nieba choćby z maleńką plamką na sobie. Że Bóg karze z żalem te dusze, nie możemy w to wątpić, bo w Piśmie Świętym użala się, że Go nie rozbrajają, gdy chce ukarać grzeszników, którzy są Jego nieprzyjaciółmi.

Święty węzeł miłości chrześcijańskiej ciągle wiąże dusze czyśćcowe z nami. Są to nasi przyjaciele i duszpasterze, którzy pracowali nad naszym zbawieniem. Są tam nasi rodzice, bracia, siostry, krewni nasi; otóż to cierpią wtedy, kiedy my używamy życia, które oni nam dali, dostatków, które nam zostawili. Ci wtedy pośród płomieni podnoszą ku nam ręce i błagające głosy: "Zmiłujcie się, zmiłujcie się nad nami, przynajmniej wy krewni i przyjaciele nasi". W tym jakby słyszę głos:
Gdym się z tym światem rozstawał,
Wtenczas mnie każdy żałował,
A gdym skonał, choć widzieli,
O duszy mej zapomnieli. O Jezu!

Wprost dziwić się trzeba, jak niektórzy ludzie za życia się kochają, a gdy jedno z nich umrze, zapominają o nim zupełnie. A jak już nie gniewać się na dzieci, które otrzymały od rodziców majątek lub wykształcenie, a o duszach swych rodziców nie pamiętają. Po latach ich dzieci będą używać dóbr, które oni im z trudem zgromadzą, a oni, jeśli z miłosierdzia Boskiego unikną piekła, całe lata będą się wypłacać Boskiej Sprawiedliwości w czyśćcu, a na pewno nikt o nich nie wspomni. Pismo Święte mówi: "Jaką miarką mierzycie wy, taką wam odmierzą."

Wielka nagroda czeka tych, co się modlą za dusze w czyśćcu i przychodzą z pomocą sierotom ubogim, bo nie na darmo Pan Jezus powiedział: : "Co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili".

J. Serafin

Źródło: "Przewodnik katolicki" nr 45, rok 39, Poznań, dnia 5 listopada 1933 r., str. 716
Pisownię częściowo uwspółcześniono.

sobota, 20 października 2012

"Marii zawdzięczam życie..."

Było to w kwietniu 1945 r., podczas ostatnich krwawych walk drugiej Armii polskiej w okolicach Drezna. Niewielki transport szpitala polowego otoczyły znienacka oddziały pancernej dywizji Goeringa. Po krótkiej walce z czołgami, musieliśmy uciec.

Zeskoczyłem z motoru. Obejrzałem się. Tuż, blisko mnie płonął samochód z chorymi. Niemcy dobijali rannych. Podchodzi do mnie oficer SS. " Oddać broń!" Zrywa mi z pasa pistolet. Jestem w niewoli. Przy mnie stanęli żołnierze. Każe nam ustawić się w szereg i zejść do rowu. Staję drugi z kolei.

SS-man zachodzi z tyłu do pierwszego z brzegu. Nagły strzał i żołnierz, trafiony w głowę, usuwa się bezwładnie na ziemię. Jesteśmy więc, wbrew prawu ochrony jeńców, rozstrzeliwani.

W ostatniej chwili wznoszę myśl do Boga i udzielam ogólnego rozgrzeszenia. Sąsiad mój z lewej strony już upadł. Krótki, jak błyskawica, akt do Niepokalanej. Czuję charakterystyczne uderzenie w tył głowy, wstrząs... i tracę przytomność...

Orzeźwił mnie chłód nocy kwietniowej. Żyję! Słyszę niemieckie wrzaski. Otwieram oczy. Leżę w przydrożnym rowie wśród zabitych. Budzi się we mnie dziwny, nieprzezwyciężony strach, by mię nie zgniotły przejeżdżające czołgi. Obolała twarz obłożona zakrzepłą krwią. Leżąc nieruchomo, obmyślam plan ucieczki z pobojowiska. Czekam odejścia nieprzyjaciela. Nad ranem spostrzegam wokół siebie pustkę. Czołgam się z rowu, wstaję i chwiejnym krokiem uciekam do pobliskiego lasu. Zaszywszy się w gąszcz, orientuję się przy pomocy kompasu, gdzie jestem.

Dziękuję Bogu i Jego Matce za dotychczasową opiekę i przyrzekam ogłosić tę łaskę publicznie, jeśli mi pozwoli stąd się wydostać.

Instynktownie kieruję się na północny wschód, bo tam są nasze linie, zdradza je niezbyt odległy huk armat. Przypominam sobie, że mam z sobą jeszcze konsekrowane Hostie. Spożywam je i wzmocniony Chlebem anielskim, zaczynam wędrówkę. Nad wieczorem dostaję się znowu w strefę ognia artyleryjskiego wojsk sowieckich. Zmęczony zasypiam.

Obudził mnie bliski huk dział. Na polanie dostrzegam w szarym mroku wiosennego świtu sylwetki czołgów i żołnierzy niemieckich. Za wszelką cenę nie chciałbym się dostać ponownie w ich ręce.

Czekam. Godziny dłużą się w nieskończoność, lecz żołnierze nieprzyjacielscy odchodzą. Pojedynek artyleryjski trwa nadal, a pociski padają koło mnie. Nareszcie niemieckie samochody pancerne i czołgi odstępują. Niknie natężenie ognia sowieckiego. Jestem znów ocalony od śmierci.

Jeszcze jeden dzień wędrówki samotnej w nieznanych lasach i wreszcie przez mgłę zmęczonych źrenic, spostrzegam w lesie żołnierzy radzieckich. Odprowadzają mnie do swego sztabu, ten odsyła do pierwszej polskiej brygady pancernej i po paru dniach dostaję się do mojej dywizji. Ogólne zdumienie. Wiedziano już bowiem o całkowitym zlikwidowaniu mego oddziału. Potem odprawiłem dziękczynną Mszę świętą, bo doświadczyłem matczynej opieki Niepokalanej, przeżywszy groźne chwile.

o. Celzy Jan Rdzanek, franciszkanin
kapelan 9 dyw. piechoty Wojska Polskiego

Źródło: Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 113

niedziela, 14 października 2012

"Naród pijaków zamienia się w hordę niewolników"

List pasterski episkopatu Polski, 1947 r.

Zabieramy głos w sprawie, która nas głęboko niepokoi i zawstydza. Chcemy was ostrzec przed pijaństwem, które rozlewając się odurzającym nurtem po naszych ziemiach, grozi zagładą wszystkiemu, co ludzkie, a poniewierką wszystkiemu, co boskie.

PRZEKLEŃSTWO WÓDKI

Ilekroć chciano naród polski fizycznie i duchowo osłabić, by go łatwiej pognębić, starano się go pogrążyć w opilstwie. Tak było za królów Sasów. Tak było przed niespełna wiekiem, gdy carski rząd zakazywał w diecezjach polskich ruchu trzeźwości powstającego z inicjatywy kościelnej dla zwalczania nałogu pijaństwa. Tak było również parę lat temu, gdy okupacja hitlerowska popierała u nas wszelkimi sposobami pijaństwo, tolerując życzliwie tajne gorzelnie i wypłacając rolnikom za dostawy zbożowe, premie w postaci wódki. Tymi sposobami chcieli najeźdźcy zwątlić nasz lud i wykryć środki polskiego ruchu oporu, "bo nie masz tam tajemnic, gdzie panuje opilstwo" ( Prz 30, 4)

Okupantów hitlerowskich zmiotła karząca Opatrzność. Usuwamy z naszego życia ślady ich złowrogiego najazdu. Z wielkim trudem dźwiga się naród do życia, wynędzniały, wyczerpany z sił, zagrożony w swym bycie. Rozsądek każe skupić w odnowie wszystkie energie, ratować każdą kruszynę polskich wartości, a nade wszystko strzec moralności chrześcijańskiej, bez której odbudowa byłaby nietrwała. Niestety wielu nie słucha głosu rozsądku. Zagłusza go zbyt często karygodna lekkomyślność i chęć używania.

Z bólem stwierdzamy, że pijaństwo ogarnęło szerokie warstwy. Popijają niestety już także kobiety. Do picia bierze się tu i tam nawet młodzież szkolna. Gdyby to dłużej potrwać miało, czekałaby nas przyszłość ponura. Narodowi groziłoby zwyrodnienie i zguba.

Wódka niszczy dobrobyt. "Pracownik opiły nie wzbogaci się", mówi Pismo Święte ( Syr 19, 1). Przez pijaństwo ludzie majętni stają się żebrakami i nędznie kończą swe dni w przytułku dla bezdomnych lub wprost na ulicy. Iluż to nieszczęśliwych strąciła wódka na dno nędzy i poniżenia, a ich rodziny w otchłań biedy!

Wódka wysysa z człowieka zdrowie i siły żywotne. W krew sączy truciznę, pożera serce, nerwy i mózg, wycieńcza całe ciało i rzuca je na pastwę suchotom, przedwczesnemu zniedołężnieniu i obłędowi. Następstwa pijaństwa przechodzą z ojca na dzieci, mnożąc armię zwyrodnialców, niedołęgów umysłowych i kalek. Z wielkiej liczby ludzi nerwowych, przewrażliwionych, kłótliwych, histeryków znaczna część popadła w te choroby i zboczenia wskutek alkoholowego zatrucia organizmu, po części już u swych przodków.

Co gorsza pijaństwo łamie charakter człowieka, zabija myśl, wyjaławia serce, paraliżuje wolę, podcina wartości moralne i społeczne, zmniejsza, a często zupełnie przekreśla twórczość ludzką. Człowiek oddany nałogowi pijaństwa podobny jest do śpiącego sternika, który bezwolnie wypuszcza ster z ręki i pozwala okrętowi rozbić się o skałę. Alkoholik staje się samolubem, zatraca związek z rodziną oraz poczucie przynależności do Kościoła i Państwa. Dla zaspokojenia pragnienia wódki, gotów jest poświęcić swój honor, swój obowiązek, rodzinę, a w końcu ojczyznę.

Politowania godna jest rodzina pijaka. Tracąc w jednym dniu to, co zapracował przez tydzień, a może przez miesiąc, alkoholik wprowadza do swej rodziny nędzę, cierpienie, choroby, smutek. Niszczy jej szczęście, jej radość i pokój. Wypędza z domu ducha Chrystusowego, a wnosi pod swój dach kłótnie, obrzydliwość, awantury, wstyd. A już nie daj Boże, gdy rozpije się kobieta. "Niewiasta opiła- gniew wielki, a zelżywość i hańba jej nie będzie zakryta." ( Syr 26, 11) Taka matka pije niechybnie śmierć moralną swej rodziny.

Cóż wart naród, który oddaje się pijaństwu? Marnując na wódkę swój dobytek, słabnie rasowo i wyradza się, marnieje pod względem duchowym, traci umysłową bystrość, upada moralnie, pozbawia się funduszy na cele kultury i cywilizacji, zatraca zdolność tworzenia, obojętnieje na sprawy publiczne, wyzbywa się swych posłannictw, naraża się na katastrofy... Naród pijaków zamienia się w hordę niewolników.

Wreszcie w świetle wiary, pijaństwo należy uważać za zapowiedź utraty życia wiecznego. Zabijając w człowieku sumienie i wrażliwość na przykazanie Boże, pijaństwo przytępia wiarę, wyziębia miłość, zaciera poczucie społeczne, zniekształca obraz Boży w duszy, gasi w sercu nadprzyrodzone życie łaski. Pijaństwo jest kapitulacją i klęską ducha przed zwierzęcością. Jest nie tylko chorobą i niedolą, lecz także winą. To też ściąga na człowieka karę niebios: "nie myślcie się" , woła św. Paweł do zepsutych Koryntian: " pijacy nie posiądą Królestwa Bożego." ( 1 Kor 6, 9-10)

APEL DO NARODU

Nie ustawał Kościół święty w przestrogach przed pijaństwem i nawoływaniu pijaków, by się opamiętali. Od stu lat powstają z natchnienia religijnego ruchy abstynenckie, bractwa wstrzemięźliwości i różnego typu akcje antyalkoholowe.

Wobec powojennego nawrotu pijaństwa, który jest wyjątkowo groźny ze względu na zadanie i warunki życia polskiego w obecnej chwili, wzywamy duchowieństwo świeckie i zakonne, by dołożyło wszelkich starań celem ratowania od pijaństwa wiernych, w jakikolwiek sposób powierzonych ich pieczy duszpasterskiej. Niech po parafiach powstają ruchy abstynenckie i niech pełnym życiem zakwitną znowu bractwa wstrzemięźliwości.

Do małżonków zwracamy się z serdecznym apelem, by unikali spożywania wódki samogonu, absyntu, bo tylko wtedy rodzić się im będą dzieci zdrowie, piękne, zdolne i twórcze.

Zaklinamy rodziców, nauczycieli i wychowawców, by swoim wpływem i przykładem zaprawiali wcześnie młodzież do życia prostego, wstrzemięźliwego, higienicznego.

Odzywamy się z pasterską zachętą do drogiej, a obiecującej młodzieży polskiej, by w poczuciu swej godności i wielkich zadań, które jej Opatrzność wyznacza, potęgowała swego ducha, rozwijała swe siły, strzegła swej tężyzny fizycznej, wystrzegając się alkoholu, za którym idzie słabość moralna i rozluźnienie obyczajów. Niech nowe polskie pokolenie, opanowane i czyste, da krajowi ludzi moralnie pięknych, trzeźwych i rozumnych.

Wszystkich upominamy, by tępili plagę pijaństwa, by zwalczali zwyczaje obchodzenia uroczystości rodzinnych, patriotycznych, a nawet religijnych przy spożywaniu trunków oraz, by tępili stare nawyki pieczętowania napiwkiem kontraktów i umów handlowych.

Wyrażamy w końcu nadzieję, że czynniki państwowe, dbające o zdrowotność społeczeństwa, ujmą sprzedaż alkoholu w takie normy, iżby naród możliwie ratować przed degeneracją, którą pijaństwo niechybnie powoduje, a której nie mogą zrównoważyć finansowe korzyści, osiągnięte kosztem siły produkcyjnej polskiego obywatela.

Zbliża się era jakby nowego odrodzenia w Chrystusie. Z potwornej katastrofy świata, z przeklętej nocy zła, wyłania się dzień zbawienia. Polska kroczy ku świtowi chwały i wielkości. "Odrzućmy tedy uczynki ciemności, a obleczmy się w zbroję światłości. Jako we dnie uczciwie chodźmy i nie w ucztach i pijaństwach, nie w rozpuście i wszeteczeństwie, nie w zwadach i zazdrości, ale obleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa." ( Rz 13, 12-14)

Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 101-102

wtorek, 9 października 2012

Triumf papiestwa

Dzieje Kościoła są nierozerwalnie złączone z dziejami papiestwa. Obok wiary i obrzędów, papiestwo jest wyrazem jedności Kościoła. Póki Kościoła, póty papiestwa. Aż do końca świata ciągnąć się będzie nieprzerwany łańcuch papieży, a każdy z nich będzie posiadał całą pełnię władzy, udzielonej Piotrowi przez Chrystusa, każdy będzie wyobrazicielem Chrystusa w jego widomym Kościele.

Tam jest Kościół Chrystusowy: jeden, święty, apostolski i katolicki czyli powszechny, gdzie jest papież, prawidłowy następca św. Piotra.

Kto uderza w papieża, w jego najwyższą, bezpośrednią władzę w Kościele, ten uderza w opokę, na której Kościół stoi.

Wrogowie Kościoła a zwłaszcza wolnomyśliciele uderzają najczęściej w osobę papieża, wymieniając takich, którzy życiem swoim gorszyli wiernych. Byli tacy. Ale sam Chrystus w pierwszym papieżu doświadczył słabości ludzkiej natury, bo ten, którego nazwał opoką, który Go pierwszy wyznał przed ludźmi, pierwszy Go się zaparł.

A jednak został papieżem i pierwszy w Zesłanie Ducha Świętego nawrócił tysiące.

Cała schizma i cały protestantyzm zwalcza papieża jako głowę Chrystusowego Kościoła. Iluż sekciarzy nazywało go i nazywa antychrystem? Papista jest dla nich wyrazem obelżywym.

A jednak, zarówno hierarchia schizmatycka jak i gmina protestancka, pozbawione tej głowy, popadły w zależność od władzy świeckiej.

Jeden jedyny Kościół katolicki, jeden jedyny papież przez 1900 lat istnienia Kościoła utrzymał swoją niezależność.

Protestanci utrzymują, że Chrystus nie urządził żadnego Kościoła ani Piotra nie uczynił jego głową osobiście i w jego następcach. Stąd protestanci nie mają żadnej jednolitej organizacji kościelnej, żadnej jedności. Rozsypali się w piasek, którego w bryłę opoki zlepić nie można.

Dzięki papiestwu, ustanowionemu przez Chrystusa, jest dziś jedynie Kościół katolicki społecznością doskonałą, zwartą, niezależną, jest jedynym, nieomylnym stróżem prawdy, jedynym obrońcą kultury chrześcijańskiej, opartej o Chrystusa jako Boga- Człowieka. Dziś bowiem tylko Kościół katolicki ma nieskrępowaną przez żadną władzę świecką wolność głoszenia prawdy Chrystusowej i nieomylnego jej wykładu. Któż dziś potrafi tak odzywać się do świata jak papież, i kto jest słuchany z taką powagą?

Czyż to nie triumf papiestwa? Czyż tego triumfu nie zazdroszczą nam wrogowie Kościoła? Czy nie usiłują wprowadzić u siebie takiej hierarchii kościelnej i takiej jedności? Ale kogo uczynią głową? Zostaje im tylko państwo. A tylko w Kościele katolickim jest Chrystus ponad państwami, a nie państwa ponad Chrystusem.

Źródło: "Przewodnik katolicki" nr 27, rok 39, Poznań, dnia 2 lipca 1933 r.
Język uwspółcześniono.

poniedziałek, 8 października 2012

Widzialny czy niewidzialny?

Spotkać się możecie z sekciarzami, wywodzącymi się z protestantyzmu( nazwa od protestu Marcina Lutra), którzy będą was przekonywać, że Kościół jest społecznością niewidzialną. Powiadają oni, Kościół składa się ze samych( wyłącznie) "wierzących"; "wierzącymi" zaś nazywają tych, którzy mają bezwzględną ufność, że grzechy ich nie będą im poczytane przez wzgląd na zasługi Jezusa Chrystusa. Ponieważ zaś tej "ufności" nie można na zewnątrz poznać i stwierdzić, zatem- powiadają- Kościół jest społecznością niewidzialną.

Wszystko byłoby w porządku gdyby... tak istotnie było. Tymczasem Pan Jezus założył Kościół święty jako społeczność widzialną.

Wystarczy chwila poważnego zastanowienia, by się przekonać, jakie następstwa pociąga za sobą powyższa protestancka nauka.

Gdyby bowiem Kościół był niewidzialny, tzn. gdyby składał się z jednostek, których znać i określić nie możemy, to nie można by rozpoznać ani podwładnych ani przełożonych. Kogóż zatem należałoby słuchać? Komu miano by rozkazywać? "Niewidzialny" przełożony i "niewidzialny" podwładny to nonsens. A przecież Chrystus Pan wyraźnie nakazuje słuchać władzy kościelnej i mówi: "Gdyby zaś nawet Kościoła nie posłuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik!" ( Mt 18, 17).

Ponadto, gdyby wam jakiś badacz Pisma Świętego, baptysta czy metodysta plótł brednie o "niewidzialności" Kościoła, przypomnijcie mu, że przecież Pan Jezus przyrównuje swój Kościół raz do roli, na której wyrośnie pszenica i kąkol, to znów do sieci, w której nagromadzono ryby- dobre i liche itp.

Porównania te wskazują nam bardzo dobitnie, że w Kościele Bożym znajdują się nie tylko "sprawiedliwi" i "wierzący- ufający". Kościół bowiem przeznaczony jest dla wszystkich! I znajdują się w nim i tacy, co są na razie złymi, dopóki nie nawrócą się i nie poddadzą dobrowolnie słodkiemu jarzmu Chrystusowemu. Pan Jezus każe "czekać aż do żniwa", tzn. do sądu ostatecznego, z wyplenieniem "kąkolu". A więc i teraz, i zawsze będziemy mieli obok "usprawiedliwionych" i "kąkol" w Kościele.

Biedni bardzo ci, co chcą naukę Pana Jezusa poprawiać...

Henryk Płomieńczyk

"Przewodnik katolicki", nr 22, rok 39, Poznań, dnia 28.05.1933 r., s. 340
Język uwspółcześniono.

sobota, 6 października 2012

"Czy tylko Pismo Święte?"

Na naszej polskiej ziemi grasują sekciarze, którzy wmawiają w ludzi, że tylko Pismo św. zawiera prawdy wiary.

Tradycja nic nie znaczy.

Gdy spotkacie się z heretykami spod znaku: "Tylko Pismo św.!", zapytajcie ich poważnie i spokojnie:
1) jeśli Pismo św. ma zawierać całą naukę objawioną nam, to dlaczego Chrystus Pan ani jednym słówkiem o tym nie wspomniał?
2) dlaczego Chrystus Pan sam nie pisał?
3) dlaczego tylko niewielu z uczniów Pana Jezusa pisało?
4) dlaczego dopiero w 60 lat po śmierci Zbawiciela ukończono Pismo św.? Dlaczego Chrystus Pan nie polecił uczniom swym zaraz spisać nauki objawionej, ale przeciwnie kazał im ludzi nauczać ustnie, mówiąc:
"Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody!"?

Stąd to zrozumiemy dlaczego wielki myśliciel św. Augustyn śmiało oświadczył wprost: "nie wierzyłbym Ewangelii, gdyby mnie nie nakłaniała do tego Tradycja!"

Święte i głębokie nad wyraz słowa!

Henryk Płomieńczyk

"Przewodnik katolicki" , nr 2., rok 39., Poznań, dnia 8 stycznia 1933 r., str. 23.
 Język uwspółcześniono.

czwartek, 4 października 2012

Obowiązek popierania akcji misyjnej przez Sodalicję



Obowiązek popierania akcji misyjnej przez Sodalicję
( dokończenie)
Ks. J. Krzyszkowski TJ

O pacyfizmie i unionizmie, jako nie dotyczących ściśle tematu niniejszego referatu, nie będę mówił; przypomnę za to, co myślą i czują papieże o obowiązku współpracy misyjnej.
            Nie sposób na tym miejscu przytaczać wszystkie enuncjacje i to wszystkich papieży, choćby tylko na przestrzeni ostatniego wieku, w którym, nawiasem mówiąc, tkwi korzeniami coraz to wspanialej się zapowiadający dzisiaj, rozkwit prac i ruchu misyjnego. W XIX przecież stuleciu praca i ruch misyjny zaczyna się na dobre specjalizować. W XIX stuleciu powstają pierwsze ściśle misyjne związki, jak Dzieło Rozkrzewiania Wiary i Dzieło Dziecięctwa Jezus oraz ściśle misyjne zgromadzenia, których samo wyliczenie zbyt wiele zajęłoby czasu. Otóż tym wszystkim związkom i zgromadzeniom papieże, począwszy od Grzegorza XVI, gorącym poleceniem torują drogę do serc i umysłów katolickich.
            Największymi chyba orędownikami sprawy misyjnej są dwaj ostatni papieże: Benedykt XV i Pius XI. Pierwszemu z nich historia nadała już przydomek „papieża misjonarzy”, bo w encyklice Maximum illud tak dobitnie i jasno, z tak niesłychaną wnikliwością w stosunki misyjne wytyczył program działania i równocześnie tak nieodparcie uzasadnił obowiązek wspierania misji zagranicznych, jak nikt przed nim. Jego jest zasługą, że włoski Związek Misyjny Kleru przeobraził się w ogólnoświatowy, że dziś duchowieństwo całego świata zrozumiało już obowiązek współpracy misyjnej, że misyjne uświadomienie wiernych wciągnęło w program swojego duszpasterstwa.
            Pius XI wkrótce po swym wyborze miał się podobno wyrazić: „ Poprzednika naszego nazwano papieżem misjonarzy- my pragniemy być takim w jeszcze większym stylu.” Istotnie, krocząc śladami swego poprzednika, nie tylko szczególniejszą opieką otoczył trzy ogólnoświatowe związki misyjne, jakimi są Dzieło Rozkrzewiania Wiary, Dziecięctwo Jezus i Dzieło Kształcenia Krajowego Kleru, ale nadto głosem Watykańskiej Wystawy Misyjnej przemówił do milionowej rzeszy pątników, zdążających do Rzymu w roku jubileuszowym, a zamykając wystawę misyjną, w encyklice Rerum Ecclesiae jeszcze raz przedłożył całemu światu ogrom zadań misyjnych i wezwał wszystkich wiernych do wspólnej i ofiarnej współpracy w tym gigantycznym dziele.
            „Od pierwszej chwili naszego pontyfikatu- powiada we wspomnianej encyklice Pius XI- postanowiliśmy użyć wszystkich sposobów, byle tylko ludom żyjącym w pogaństwie, mogli misjonarze z dniem każdym nieść coraz to dalej światło Wiary i torować jedyną drogę do zbawienia. I dlatego dopóki Opatrzność użyczy nam życia, nigdy o tę dziedzinę naszego urzędu troskać i zabiegać nie przestaniemy. Często bowiem, kiedy rozważamy, że na kuli ziemskiej jest jeszcze miliard dziesięć milionów pogan << duch nasz żadnego nie ma odpocznienia>>( 2 Kor 7, 5).”
            Miliard dziesięć milionów żydów, mahometan, pogan! Jakiż to przerażający akt oskarżenia przeciw nam katolikom za egoizm i ospałość; jakiż to bolesny wyrzut dla katolickiego- dla misyjnego sumienia. Tak, ale trzeba mieć to sumienie! Otóż Pius XI stara się to sumienie rozbudzić! Wierni- dowodzi Ojciec Święty- powinni współpracować z misjonarzami na mocy ogólnie obowiązującego przykazania miłości Boga i bliźniego. Dzięki Bogu już wznieśliśmy się na ten stopień etyki, że dzieła miłosierdzia, o ile dotyczą ciała,czy umysłu, cieszą się ogólnym uznaniem. Ale z drugiej strony musimy przyznać, że na naszej akcji charytatywnej zbyt często ciąży jeszcze piętno ekskluzywizmu czy zaściankowości. Otóż- burzmy bariery- zdaje się wołać Ojciec Święty- burzmy bariery, jakie wzniósł pogański egoizm i naturalizm; nie jeden stan, nie jeden naród, ale całą ludzkość obejmijmy wzrokiem i kochającym sercem. Wstąpmy wreszcie na wyższy stopień rozwoju etycznego, na którym powszechnie obowiązuje „ratownictwo dusz” ginących w odmętach pogaństwa. Jest to daleko szlachetniejszy tym akcji charytatywnej, aniżeli jakikolwiek inny, którego przedmiotem jest ciało, albo tylko jedna władza duszy, którego terenem jest wyłącznie ziemia, która kończy się z czasem, a nie ma trwałego rezonansu na wieczność! „Pielęgnując w sobie ten rodzaj miłości- powiada Papież- pokazujemy, że cenimy wiarę tak, jak ona na to zasługuje, a dzieląc się tym darem z poganami, odwdzięczamy się w ten sposób za niego miłosiernemu Bogu.” Nic słuszniejszego nad to stwierdzenie. Wiemy przecież z historii kultury, że każde gorętsze ukochanie jakiejkolwiek idei, mniejsza o to, czy niesie ona ze sobą życie i błogosławieństwo, czy śmierć i zniszczenie, zawsze rodziło apostołów, czy agitatorów. Apostolstwo, współpraca misyjna- to sprawdzian naszego napięcia religijnego; jeśli idea współpracy misyjnej nie wchodzi w treść naszych przeżyć religijnych, jeśli się niejako bronimy przed nią, dowód to, że temperatura religijna opadła do zera, dowód, że w nas to serce nie roztuliło się jeszcze najcudniejszym w ogrodzie ludzkich uczuć kwiatem- wdzięczności.
            Kościół katolicki i naszych świątyń wieżyce, nadzieją wzlatujące ku niebu, Golgota i płynąca z niej Krew Odkupienia, sakrament pokuty i Eucharystia, metryka chrztu i dyplom sodalicyjny- czyż nie zasługują na to, żeby odwdzięczać się Bogu przez przysparzanie Mu chwały! W jaki sposób? Im liczniejsze poznają Go umysły, im liczniejsze dusze ukochaniem Go obejmują, tym większe będzie Jego uwielbienie. Każda ofiara na rzecz misji, każde słowo modlitwy za misjonarzy, to jakby nowe natężenie, to jakby nowy rozgłośnik zaintonowanego niegdyś nad stajenką betlejemską i płynącego przez wieki, ponad jęki i rozpacze, ponad zgrzyty i skowyty hymnu: Gloria in excelsis Deo!...
            I względem misji Sodalicje nie małe mają zobowiązania. Misje przecież imię Sodalicji rozniosły szeroko po świecie i uczyniły je znanym i czcigodnym niemal równocześnie z jej powstaniem nie tylko na dworze cesarzy w Pekinie, ale i w Paragwaju, w Indiach, w Japonii, a dzisiaj dokładnie na całej kuli ziemskiej.
            Jesteśmy Polakami i szczycimy się polską kulturą; czy jednak pamiętamy kto nam do niej torował drogę? Otóż znów misyjny trud synów św. Benedykta i św. Bernarda, Dominika i Franciszka wyrwał Polskę z mroków barbarzyństwa i wyprowadził ją na światło cywilizacji oraz uratował od zgangerowania przez pogaństwo. Misje zawsze leczyły i leczą skarlałe rasy i narody oraz zdolne są także dzisiaj anemiczne organizmy zasilić nowymi źródłami energii. Nie tylko w krajach pogańskich!
            Bądźmy szczerzy i odpowiedzmy sobie bez hipokryzji na pytanie, czy wszystkie nasze Sodalicje tryskają zdrowym, rumianym życiem? Czy z niektórych Sodalicji, niby z ciasnego podwórka, nie bije przykry zaduch koteryjnych i osobistych kwasów i waśni? Czy niektóre z nich nie zasługują raczej na nazwę „Bractwa Sióstr i Braci śpiących” niż Sodalicji? Jeśli życzymy zdrowia i rozmachu naszym Sodalicjom, otwórzmy szeroko drzwi i okna sodalicyjnych sal, nich powieje przez nie rześki wiatr od śnieżnych pól misyjnych dalekiej Północy, niech przejdzie przez nie aromatyczny wiew Południa i Dalekiego Wschodu.
            Wobec ogólnoświatowego problemu misyjnego: Dlaczego po tylu wiekach od założenia Kościoła Chrystus jest tak mało znany i kochany, dlaczego tak nikły owoc Jego męki i plon Jego nauki- jakże zmaleją owe dla różnych sodalicyjnych „wielkości” ogromnej( ?) wagi kwestie, dlaczego ten na prefekta, a tamta na prezydentkę nie została wybrana, dlaczego ten kwiatek stylistyczny z czyjegoś referatu został wykreślony itd. Wobec ogromu misyjnych zadań całego Kościoła, zadań wołających o natychmiastowy, zbiorowy czyn, jakże jałowe wydadzą się przeciągłe dyskusje nad stylizacją jakiegoś jednego punktu z programu „poczynań” tego czy owego sodalisa… Misje to program już gotowy- wołanie o czyn!
            Szersze niż dotąd w Sodalicjach uwzględnienie zagadnienia misyjnego nie tylko ideę apostolatu, stanowiącą jeden z trzech głównych filarów gmachu sodalicyjnego, zabezpieczy przed zwietrzeniem i zgnilizną, ale równocześnie utwierdzi dwa inne, jakimi są: kult Maryjny i udoskonalenie duchowe sodalisów.
            Podstawą duchowego wyrobienia sodalicyjnego i w ogóle katolickiego jest głęboka wiara i wielkie umiłowanie tego skarbu. I oto znów nie sposób, żeby ten, kto bliżej zapozna się z terenem, na którym pracują misjonarze, z ową gehenną udręki, obłędu i poniżenia w dziedzinie życia sodalicyjnego i religijnego, z gehenną, w jaką pogrążyło ludzkość pogaństwo- nie sposób powiadam, ażeby ten nie przylgnął jeszcze mocniej do Chrystusowego krzyża, godła nadprzyrodzonych i ziemskich nawet wyzwoleń i wywyższenia.
            Sprawdzianem gorącej wiary jest gotowość do ofiar i poświęcenia. Życie każdego katolika, a cóż dopiero wybitnego katolika, jakim powinien być sodalis, musi być utkane z krzyży i poświęceń, jeśli chce iść za Chrystusem. Ale, jakże nam trudno nie raz na ołtarzu ofiarnym złożyć siebie samych i to, co kochamy. Jakaś święta sugestia przykładu jest nieraz wprost nieodzowna. Wpatrzenie się w życie misjonarzy i misjonarek, co opuszczają ojczyznę i ciepłe gniazdo rodzinne, by w poniewierce i zapomnieniu o sobie targać swoje zdrowie na posłudze nieznanym i obcym, a nieraz wrogom- rozczytywanie się w listach misjonarzy o nowo nawróconych, co wczoraj jeszcze byli poganami, a dzisiaj podziwiać musimy w nich nieugiętych wyznawców i męczenników, z pewnością rozpali w sercu każdego jakąś wielką tęsknotę za bohaterstwem aż do szaleństwa krzyża.
             W mej poczekalni- pisała nam niedawno jedna pani- obok żurnali mody leżą także zeszyty „Misji katolickich”. „Pewnego dnia przyszła do mnie przejazdem jedna pani, żeby odebrać zamówioną suknię. Ponieważ robota nie była wykończona, nieznajoma bliżej mi pani musiała dłużej poczekać. Po niejakim czasie wchodzę, żeby oddać już skończoną suknię, ale owa pani tak była zajęta czytaniem „Misji”, że dopiero po upływie sporej chwili czasu odłożyła zeszyt.- Nawet pojęcia nie ma pani- powiada owa nieznajoma- jak wielką przysługę wyświadczyły mi te „Misje”… Uratowały mi życie! Nie zna mnie pani i trudno o tym mówić, ale widzę w tej lekturze chyba opatrznościowe zrządzenie Boże. Były tam słowa wypisane wprost do mnie…”
            Powyższy przykład- a takich moglibyśmy przytoczyć wiele- świadczy bardzo wymownie, jak silną podporą wiary, jakim ratunkiem w rozpaczy może się stać bliższe zapoznanie się z pracą misyjną. Sodalicja- pisze w swoim „Przewodniku” O. Roztworowski TJ- ma być kadrą żołnierzy Bożych, ale sztandar, który nad tą kadrą powiewa, musi być sztandarem misyjnym. Cześć Maryi jest najbliższym celem Sodalicji. Lecz któż najlepiej czci Maryję? Bez wątpienia ten, kto Ją naśladuje i troszczy się o rozszerzanie czci Jej Imienia. Maryja zrodziła, wychowała i oddała światu Jezusa, tego par excellence Misjonarza, co przyniósł nam z dalekich pozaświatowych krain Prawdę i Łaskę. Otóż i dzisiaj każdy sodalis, który przejmuje się ideą misyjną, rodzi niejako nowych misjonarzy; wspierając misje, karmi na wzór Maryi Jezusa, głoszącego ustami misjonarzy Dobrą Nowinę; oddając zaś siebie czy swoich na całkowitą służbę sprawie misyjnej, upodabnia się do Maryi, składającej w ofierze własnego Syna na ołtarzu Krzyża.
            Świat pogański to uzurpowana domena szatana; świat pogański nie zna Maryi. Otóż, wspierając misje, sodalis przyspiesza tę chwilę, o której w natchnieniu proroczym wieściła Maryja- „ Błogosławioną mnie naszywać będą wszystkie narody”. Modląc się za misje, przyspiesza ostateczny triumf Tej, co starła głowę węża. Misje to triumfalny pochód Maryi przez kraje pogańskie, to dzieło Jej cudów i szczególnego umiłowania. Służba sprawie misyjnej, to także służba „Królowej Apostołów”.
            Podsumujmy przytoczone przez nas pobudki, mające skłonić każdego sodalisa do żywszego niż dotąd zainteresowania się sprawą misyjną. Każdy sodalis, jak wspomniałem, na mocy ogólnie obowiązujących ustaw sodalicyjnych ma być apostołem. Forma i treść tego apostolstwa powinna w każdym czasie iść po linii życzeń i nawoływań papieży. Otóż w obecnej chwili, według oświadczeń Kościoła, najszczytniejszą formą katolickiego apostolatu, jest współpraca misyjna. Ona jest barometrem uczuć religijnych, ona ożywia apostolską akcję sodalicyjną, ona pomoże do wewnętrznego wyrobienia członków Sodalicji, ona jest wreszcie najmilszym przejawem nabożeństwa do Maryi. Krótko, idea misyjna ściśle zespala się z sodalicyjną, bo z niej wypływa i przyczynia się do jej pogłębienia.
            Jeśli troska o misje ma być w Sodalicjach trwała i owocna, musi przyjąć stałe ramy organizacyjne i muszą jej przyświecać jasno określone cele. Otóż takim najbliższym celem będzie nawiązanie łączności z jakimś związkiem misyjnym. I tutaj nasuwa się przede wszystkim Dzieło Rozkrzewiania Wiary św. Dlaczego? Bo znów papieże- naczelni sternicy Łódki Piotrowej- nazywają je „pierwszym” i „najważniejszym”- w szeregu innych związków misyjnych, bo usilnie zachęcają, żeby „wszyscy wierni właśnie poprzez ten związek z jak najwydatniejszą pomocą spieszyli misjom”.
            Cóż to jest owo Dzieło Rozkrzewiania Wiary? Jest to najstarszy związek misyjny i najbardziej zasłużony dla misji zagranicznych, a zrodził się we Francji, w kraju bohaterskich poświęceń i zaciętej walki z Kościołem. Dzień  3-ego maja 1822 roku uważany jest za datę jego założenia, gdyż wtedy przybrał obecną nazwę i jasno wytyczył sobie swój cel zasadniczy. Myśl, żeby wspierać wszystkie misje na całym świecie podał Benedykt Kost z Paryża, a sposób zbierania ofiar obmyśliła Paulina Żariko z Lugdunu. Za patrona nowego związku obrano św. Franciszka Ksawerego. W tym samym jeszcze roku nową organizację zatwierdził ks. arcybiskup Lugdunu, a w roku następnym, dekretem z 15 marca, Pius VII i nadał mu liczne łaski i przywileje, które znacznie pomnożyli następni papieże, jak Leon XII, Pius VIII, Grzegorz XVI, Pius IX, Leon XIII, Benedykt XV i Pius XI.
            Pius XI rozporządzeniem z dnia 3 maja 1922, a więc w setną rocznicę założenia tego Dzieła, ażeby mu nadać silniejszy rozpęd i charakter bardziej międzynarodowy, przeniósł jego Centralę z Francji do Rzymu i oddał ją pod szczególniejszą opiekę św. Kongregacji Propagandy. Stąd też jego nieco zmieniona nazwa- Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary. Tenże Papież ułożył dla niego nowe Ustawy Zasadnicze. Poniżej podajemy wyciąg z Ustaw Szczegółowych ułożonych dla Polski w myśl Ustaw Zasadniczych.
            I Cel. Stowarzyszenie, czyli Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary, które w szeregu związków misyjnych stoi- wedle orzeczeń papieży( Maximumillud, Rerum Ecclesiae) na pierwszym miejscu- ma za cel misjonarzom katolickim we wszystkich częściach świata spieszyć z potrzebną im pomocą przy szerzeniu Wiary św.
            II. Środki. Cel ten zamierza Dzieło osiągnąć przez modlitwę i datki na podtrzymanie prac misjonarzy w krajach pogańskich.
            III. Członkowie.  Do Dzieła może się zapisać każdy wierny, który ukończył przynajmniej dwunasty rok życia. Pragnący się zapisać zgłasza się lub pośrednio przed dziesiętnika(czkę) lub osobiście do ks. Proboszcza, czy też innego kapłana, którego ks. Proboszcz w swoim zastępstwie wyznaczy, a w Sodalicjach do swojego ks. Moderatora.
            IV. Obowiązki. Ażeby można zyskiwać odpusty udzielone temu Dziełu i korzystać z przywilejów, każdy członek ma obowiązek( naturalnie bez żadnego grzechu):
- odmawiać codziennie 1 Ojcze nasz i Zdrowaś Mario oraz wezwanie św. Franciszku Ksawery, módl się za nami;
- Co tydzień złożyć na misje 5 groszy, czyli 20 groszy na miesiąc, a 2.40 zł na rok.
UWAGA. Do ważności wpisu nie jest konieczną karta wpisowa, ani utrzymywanie księgi wpisowej, jednak jest to wskazane dla rozwoju Dzieła. Jałmużnę można uiszczać także co kwartał albo raz na rok.
            Powiedziałem, że stosownie do życzeń papieży wszyscy wierni mają należeć do tego Dzieła. Ale jeżeli wszyscy, to chyba w pierwszym rzędzie- „wybitni katolicy”- jakimi powinni być Sodalisi. Zapisanie się do Dzieła Rozkrzewiania Wiary uważam za pierwszy i podstawowy krok Sodalisa na drodze apostolstwa misyjnego. W  życiu sodalisa nie może być ani jednego dnia bez modlitwy za misje, nie może być ani jednego tygodnia bez jałmużny na misje.
            Wyższą formą apostolstwa misyjnego będzie, tak właściwe sodalisom, utworzenie osobnej sekcji misyjnej, działającej pod nadzorem zarządu danej Sodalicji. O ile do Dzieła Rozkrzewiania Wiary powinni należeć wszyscy członkowie Sodalicji, to przeciwnie do sekcji tylko ci, co pragną się odznaczać w służbie Królowej Apostołów. Należeliby do niej tylko ci, którzy nie tylko odmawiają codziennie Ojcze nasz i Zdrowaś Marią w intencji misji, ale urządzają dni zbiorowych modlitw za misje w postaci nabożeństw i Komunii generalnych. Należeliby ci, co nie zadowalają się ofiarą pięciu groszy na tydzień, ale szyją bieliznę ołtarzową i ubranka dla dzieci pogańskich, co tworzą stypendia na kształcenie i wyjazd misjonarzy do krajów pogańskich, co łożą większe kwoty na utrzymanie kleru krajowego, co biorą w opiekę zbiorowo jakąś stację misyjną itd.
            Skąd zebrać na to pieniądze? Sodaliski- akademiczki w Budapeszcie, tak samo jak w Poznaniu czy w Krakowie, nie są właścicielkami kopalń złota, a jednak w ciągu jednego roku zebrały na misje 2 tysiące lirów, czyli tysiąc złotych. W jaki sposób? Zbierały skórki z pomarańcz i te porzucone, bezwartościowe przedmioty- sprzedawane, zamieniały się w dłoniach zapobiegliwych sodalisek w prawdziwe złoto! Jest to Boża alchemia, której sekret posiada tylko ogromna miłość dla sprawy misyjnej.
            W skład sekcji misyjnej powinni wejść przede wszystkim ci, co nie tylko nigdy nie tamują akcji misyjnej, ale w swoim kółku budzą i pielęgnują powołania misyjne, co organizują wykłady misjologiczne dla szerszej publiczności, co nie tylko raczą oglądać obrazki w czasopiśmie misyjnym, ale te czasopisma i książki kolportują, a w miarę zdolności dostarczają komunikatów i artykułów misyjnych prasie codziennej, jak to się dzieje w Niemczech i na Węgrzech.
            Tak pojęta sekcja misyjna stałaby się naprawdę tym, czym ma być, tj. sprawnym aparatem propagandy i szkołą apostolstwa misyjnego, szkołą, z której wyszliby światli pomocnicy akcji misyjnej w kraju. Dziś na każdym polu akcji religijnej palącą staje się potrzeba świeckich pomocników, pracujących w ścisłej zależności i według wskazań hierarchicznego Kościoła. Dlaczego potrzeba tych pomocników? Oto z tej racji, że dziś decydujące pociągnięcia dla przyszłych losów Królestwa Bożego na ziemi zaczynają się rozstrzygać nie w kościele i nie na tych polach, do których zwykła sięgać działalność kleru, ale tam, dokąd duchowieństwo albo zgoła nie ma dostępu, albo bardzo utrudniony. O losach Kościoła zaczyna decydować opinia, a opinię urabiają pogawędki towarzyskie, prasa, kino i radio. Stąd także i akcja misyjna, tak pięknie zapoczątkowana w naszym kraju, o czym świadczy chociażby obecny Kongres, jeśli ma dale się rozwijać i mężnieć oraz owocnie pracować nad rozszerzaniem Królestwa Bożego, musi poza szeregami kapłańskimi, zdobyć sobie jak najbardziej doborowych pomocników świeckich. Ich inicjatywa i przykład budzi mniej niechęci, czy podejrzeń( przynajmniej w niektórych kręgach) niż osobista i bezpośrednia inicjatywa kleru. Ich słowo w wielu przypadkach dużo łatwiej, niż księdza, przyjmie się w umysłach i w sercach, i co najważniejsze dla nich stoi wiele drzwi otworem, które dla kapłana są zamknięte.
            Przeto cześć tym Sodalicjom, które już zrozumiały wołanie Kościoła o pomoc. Cześć Sodalicjom akademickim, które dały początek akademickim Kołom Misyjnym; cześć żeńskim Sodalicjom szkół średnich, które założyły przeszło trzydzieści kół misyjnych; cześć Sodalicjom pań nauczycielek, w których tak gorąco tętni idea misyjna! Obyśmy wszystkim Sodalicjom w jak najbliższym czasie mogli złożyć podobne publiczne uznanie.
            Niechże więc odtąd każda Sodalicja śle myśl misyjną na wszystkie pola katolickiej pracy, niech jej broni, niech zdobywa dla idei misyjnej prawo obywatelstwa i czyni z niej żywotną kwestię dla każdego katolika.

Źródło: „Sodalis Marianus”, styczeń 1928, rok XXVII, nr 1, część I. Życie sodalicyjne. s. 3-10.

poniedziałek, 17 września 2012

Odpowiedzi na pytania dotyczące ewolucji, prawdziwości Starego Testamentu oraz rozwoju doktryny katolickiej



Odpowiedzi Redakcji

1.      Czy zdanie, że człowiek co do ciała pochodzi od zwierzęcia, czyli, że Pan Bóg tchnął duszę w ciało zwierzęcia, które doszło już do stopnia całkowitego rozwoju, jest przez Kościół potępione?

Odpowiedź: Pewna grupa uczonych katolickich, zresztą bardzo nieliczna, pragnąc przybliżyć się do stanowiska zwolenników teorii skrajnego rozwoju, by w ten sposób ułatwić sobie wzajemne z nimi porozumienie, przyjęła teorię rozwoju w znaczeniu ograniczonym, a mianowicie, że Pan Bóg tchnął duszę rozumną i nieśmiertelną w ciało zwierzęcia, które przez długie okresy ewolucji doszło do tego stopnia doskonałości, iż mogło stać się mieszkaniem dla nieśmiertelnej i duchowej duszy. Ten pogląd nie został dotąd przez Kościół potępiony jako błąd przeciw wierze, sprzeciwia się on jednak opowiadaniu Pisma Świętego, jak i powszechnej nauce teologów i, że się tak wyrazimy, oficjalnej opinii samego Kościoła. Opinia ta wyraziła się w odpowiedzi Komisji Biblijnej(…). Otóż ta Komisja na zapytanie, czy można powątpiewać dosłownemu i historycznemu znaczeniu pierwszych trzech rozdziałów Księgi Rodzaju( w których jest mowa o stworzeniu świata i człowieka), jeśli idzie o zdarzenia bezpośrednio dotyczące podstaw naszej wiary odpowiedziała przecząco, czyli że nie wolno powątpiewać, a tym bardziej odrzucać dosłownego i historycznego sensu pierwszych rozdziałów Biblii. By zaś nikt nie miał wątpliwości, które to zdarzenia dotyczą bezpośrednio prawd wiary, wspomniana Komisja wyliczyła je w dalszym ciągu swego orzeczenia. Są to: stworzenie całego świata przez Boga w czasie, szczególne stworzenie człowieka, utworzenie ciała pierwszej kobiety z ciała Adama, jedność rodzaju ludzkiego, stan pierwotnej niewinności, zakaz spożywania owocu, celem wypróbowania posłuszeństwa człowieka, wreszcie kuszenie, upadek i obietnica przyszłego Odkupiciela.  A zatem opowiadanie pierwszych rozdziałów Biblii tak ma być rozumiane, by przy ich tłumaczeniu zdarzenia te nie dostały szwanku.
      O stworzeniu człowieka mówi orzeczenie Komisji, iż musi być nienaruszenie zachowane szczególne stworzenie człowieka. Komisja nie wyjaśnia wprawdzie bliżej, co rozumie przez słowo szczególne stworzenie, ale wiemy skądinąd, a mianowicie z powszechnej nauki teologów i Ojców Kościoła, że przez owo szczególne stworzenie rozumie się stworzenie nie pośrednie, przez stworzenie zwierzęcia, czy jak chcą zwolennicy teorii rozwoju, jakiejś pierwotnej komórki, która potem przez wiele tysięcy nawet lat liczący okres rozwoju doszła do doskonałości organizmu ludzkiego, ale stworzenie bezpośrednie, w którym Pan Bóg aktem twórczym z prochu ziemi utworzył człowiekowi ciało.
      Ściśle teoretycznie rzecz biorąc, nie ma w tym żadnej wewnętrznej sprzeczności, ani sprzeczności z doskonałością Pana Boga, aby On przyjął ciało rozwiniętego zwierzęcia i tchnął w nie duszę człowieka. Całkiem inna sprawa, czy tak uczynił? Opowiadanie Pisma Świętego, które w rzeczach zasadniczych i podstawowych musimy przyjąć w znaczeniu dosłownym i historycznym, a nie tylko jako opowieść, legendę lub symbol, wskazuje, iż Pan Bóg nie użył ciała zwierzęcia, ale stworzył nowe ciało.
      Opowiadanie Biblii potwierdzają badania i odkrycia paleontologów. Gdyby Pan Bóg na ciało człowieka użył ciało zwierzęcia, to między licznymi okazami zwierząt dziś istniejących, jak i dawno zaginionych, ale których szkielety przechowała nam ziemia, powinien się znaleźć choć jeden przykład na przejściową formę między człowiekiem a zwierzęcym jego przodkiem. Tymczasem po dziś dzień nie znaleziono ani jednej takiej przejściowej formy, wszystkie zaś rzekome odkrycia małpo-człowieka okazały się albo oszustwem albo prostą mistyfikacją. Kto chce się bliżej zapoznać z tymi zagadnieniami, niech czyta dzieła ks. Wasmana lub innych katolickich przyrodników.
      A zresztą owo zbliżenie się pewnych uczonych katolickich, pojmujących pochodzenie ciała człowieka od ciała zwierzęcia, do zwolenników teorii ewolucji jest zupełnie niepożytecznym i daremnym. Główna idea teorii skrajnego rozwoju, a zarazem jej błędność i niezgodność z zasadami wiary, nie na tym polega, że przyjmują pochodzenie ciała człowieka od ciała zwierzęcia, ale w tym, że odrzucając w ogóle fakt stworzenia, sądzą iż cały świat, a więc i człowiek z ciałem i z duszą rozwinął się sam, bez interwencji Boga, z jednej pierwotnej komórki. Takie zaś stanowisko jest zupełnie sprzeczne ze stanowiskiem i dogmatami nie tylko już wiary, ale nawet zdrowego rozumu. Abstrahując bowiem od pytania, skąd się wzięła owa pra-komórka, skoro pojęcie samorództwa jest samo w sobie sprzecznym, już na podstawie obserwacji i doświadczenia przyrody wiemy, iż ogół istot rozpada się przynajmniej na trzy wielkie królestwa, między którymi istnieje przepaść nie do przebycia, a mianowicie świat materii, świat roślinny i świat zwierzęcy. Mimo usilnych prób nie udało się drogą doświadczenia drobinę materii zamienić na żywą komórkę roślinną, a roślinę zamienić na organizm zwierzęcy. Wiemy bardzo dobrze, że można sztucznie zrobić jajo, czy ziarno pszenicy, mające identycznie te same składniki chemiczne i te same właściwości odżywcze, a jednak żadną miarą z jaja tego nie wylęgnie się kurczę, ani z ziarna nie wyrośnie kłos. Biologia współczesna przyjęła za pewni zasadę tysiącem doświadczeń stwierdzoną, że omnis cellula ex cellula, omne vivens ex vivente, czyli, że każda żywa komórka może powstać tylko z takiejże żywej komórki. Wobec tego pewnika teorię skrajnego rozwoju należy uznać za fantazję, wymyśloną w tym tylko celu, aby pozorem uczoności zakryć ateizm i niewiarę.

2.      Czy zgadza się z nauką katolicką twierdzenie, że Pisma Starego Testamentu są poezją i jedną wielką legendą, w najlepszym razie symbolem tylko i alegorią, i dlatego nas chrześcijan nie obowiązują?

Odpowiedź: Podobne twierdzenie, czy wątpliwość dowodzi bardzo smutnej ignorancji podstawowych prawd wiary. Wiadomym jest i dziecku ze szkoły powszechnej, że Pismo Święte, tak Starego jak i Nowego Testamentu, jest jednym z głównych, chociaż co prawda nie pierwszym i nie najważniejszym, źródłem objawienia, a konsekwentnie i wiary. Tak na podstawie nauki samego Pisma Świętego, jak i powszechnej nauki Kościoła, księgi Starego i Nowego Testamentu są księgami świętymi, ich autorem jest sam Pan Bóg. To Boże autorstwo polega, wedle encykliki Leona XIII „Providentissimus Deus” na tym, że Pan Bóg piszących zachęcił i natchnął do pisania i tak przy pisaniu nad nimi czuwał, aby tylko to spisali, co On im pisać polecił, aby trafnie to pojęli, wiernie chcieli opisać, wreszcie dokładnie z nieomylną prawdą wyrazili.
Z tego określenia najwyraźniej wynika, że Księgi święte, a więc i księgi Starego Testamentu, zawierają objawioną przez Boga prawdę, a więc żadną miarą bez grzechu niewiary nie mogą być uważane za powieści, legendy, czy poezję zawierającą jedynie symbole i alegorie.
Fakt ten jednak nie przesądza o sprawie wykładu Pisma Świętego. Tym zadaniem zajmuje się osobna nauka, zwana hermeneutyką Ksiąg świętych. Jej zadaniem jest określić przede wszystkim charakter każdej z Ksiąg św., zdecydować, czy dana księga jest księgą historyczną, jak np. Pięcioksiąg Mojżesza, Księgi Królewskie itd., czy też księgą poetyczną, jak Psalmy lub Pieśń nad Pieśniami; jej również zadaniem jest podawać reguły i zasady, wedle których należy interpretować i wyjaśniać Pismo św. W bliższe szczegóły wchodzić tutaj nie będziemy, bo byśmy musieli cały numer temu zagadnieniu poświęcić, pragnęliśmy tylko w odpowiedzi na pytanie podać racje, dla których katolikowi Ksiąg Starego Testamentu odrzucać nie wolno. Modna dzisiaj nagonka na Biblię Starego Zakonu( książki prof. Zielińskiego) jest świadomym, czy nieświadomym- w to nie wchodzimy,- podważaniem podstaw chrześcijaństwa. Kogo by te sprawy bliżej interesowały, niech przeczyta pracę ks. prof. Szczepana Szydelskiego pt.: „Religia helleńska, Stary Testament i chrześcijaństwo”, zamieszczoną w pierwszych trzech zeszytach „Ateneum Kapłańskiego” z b.r., a skierowaną przeciwko poglądom prof. Zielińskiego, zawartym w jego studium o hellenizmie i judaizmie.

3.      Co sądzić o powiedzeniu, że dogmaty katolickie są rzeczą świeżej daty?

Odpowiedź: To samo, co o powiedzeniu omówionym w poprzedniej odpowiedzi. Kto tam mówi, a rozumie, co mówi, ten nie ma oczywiście wiary w sercu, kto zaś mówi, nie rozumiejąc, ten jest zupełnym ignorantem w sprawach wiary. Twierdzić bowiem, że dogmaty są rzeczą świeżej daty, to to samo, co utrzymywać, iż prawdy wiary, w które mamy wierzyć pod utratą zbawienia, są wymysłem Kościoła, a nie nauką Chrystusa Pana i nieomylną prawdą przez Boga nam objawioną. Nie co innego głosi współczesny racjonalizm, który znowu, wyrażając się po prostu, nie jest niczym innym, jak wznowionym pogaństwem, o ile w ogóle nie ateizmem. By wykazać, że to nasze twierdzenie nie jest przesadą i ostrym sądem, wyjaśnimy pokrótce znaczenie słowa dogmat, a zarazem wskażemy, skąd może powstać tak błędne mniemanie.
Etymologicznie i historycznie słowo dogmat, po grecku dogma, oznaczało zawsze twierdzenie, sąd pewny, nieulegający wątpliwości, orzeczenie wiążące lub nawet prawo. W tym znaczeniu używane jest w prawodawstwie greckim, w Piśmie św. i u pierwszych pisarzy kościelnych. Ojcowie Kościoła używają tego słowa po prostu jako synonimu nauki chrześcijańskiej w ogóle. Od IV w. po Chrystusie znaczenie słowa dogmat zacieśnia się do pojęcia prawd wiary przez Boga objawionych i jako takie przez Kościół określonych, w odróżnieniu od przepisów moralności, czy prawa kościelnego. Dogmatem więc jest prawda przez Boga objawiona i jako taka wprost przez Kościół nam katolikom do wierzenia podana. Pierwsza część tego określenia wyklucza z góry możliwość, by dogmat był rzeczą świeżej daty, skoro jest nim prawda przez Boga objawiona, a objawienie, jak to wiemy z katechizmu, skończyło się ze śmiercią ostatniego z Apostołów, a więc z końcem pierwszego wieku naszej ery. Żadna prawda, która nie byłaby objawiona, nie może stać się dogmatem wiary, czyli innymi słowy od śmierci ostatniego z Apostołów skarbiec wiary nie powiększył się obiektywnie ani o jedną prawdę i powiększyć się nie może. Ogłaszanie więc przez Kościół jakiejś prawdy religijnej za dogmat, nie jest niczym innym, jak tylko orzeczeniem, że dana prawda została przez Chrystusa objawioną, a tym samym pod utratą zbawienia musimy w nią wierzyć. W dekrecie Piusa IX „Lamentabili”, zostały potępione błędy modernizmu, utrzymującego, iż Chrystus Pan nie zostawił zamkniętej i określonej całości prawd, ale zapoczątkował tylko pewien ruch religijny, który z biegiem wieków miał samodzielnie się rozwijać.
Druga część pojęcia dogmatu mówi nam, że jest nim prawda objawiona i za taką przez Kościół określona. Określenie Kościoła zatem nie jest wymyśleniem prawdy, ale tylko autorytatywnym orzeczeniem faktu jej objawienia, wynikającym z głównego zadania Kościoła, by strzegł depozytu wiary, jaki otrzymał. Pierwszą niejako funkcją tego strzeżenia jest właśnie owe uroczyste ukazywanie, iż ta a ta prawda została przez Boskiego Zbawcę objawioną, że należy do skarbca wiary. Nie jest jednak koniecznym, by Kościół każdą prawdę wiary w ten uroczysty sposób szczególnie ukazywał, wystarczy, że ją ukazuje wiernym przez zwykłe, codzienne nauczanie. Przykład wyjaśni nam bliżej to zagadnienie.
Niepokalane Poczęcie jest już dogmatem wiary, ponieważ zostało ogłoszone uroczyście przez Piusa IX, Wniebowzięcie zaś Matki Najświętszej jeszcze dogmatem nie jest[ stan na rok 1928, obecnie jest już dogmatem, ogłoszonym w 1950 r. przez Piusa XII- przypis Autorki bloga], ponieważ tej uroczystej sankcji jeszcze nie otrzymało. Nie będąc jednak dogmatem, jest prawdą wiary objawioną, w którą wierzyć musimy na podstawie powszechnego nauczania Kościoła. Gdy kiedyś w przyszłości Papież ogłosi i Wniebowzięcie jako dogmat, to stanie się nie dlatego, jakoby chciał prawdę niepewną uczynić pewną, ani nie wymyśli przez to prawdy nowej, lecz tylko w formie uroczystej potwierdzi odwieczną wiarę chrześcijaństwa.
Z tych uwag wynika już jasno, że Kościół katolicki odrzuca bezwzględnie tzw. obiektywny i rzeczywisty rozwój dogmatów, polegający najpierw na przyroście prawd nowych, przez Chrystusa nieobjawionych, a powtóre na takiej zmianie znaczenia i wewnętrznego sensu dogmatu, że nie może on już być uważanym za prawdę identyczną z prawdą wyznawaną w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Racjonalistyczny protestantyzm i modernizm odrzuca wszystkie dogmaty katolickie z wyjątkiem mglistej idei ojcostwa Bożego i braterstwa ludzi. Chrystus Pan, wedle tych teorii, nie myślał wcale o założeniu nowej religii, czy Kościoła, dogmaty powstały później, a powstawszy nie zachowały swego pierwotnego znaczenia, ale się w ciągu wieków zmieniały, tak iż wiara chrześcijańska z czasów np. św. Ambrożego nie ma nic wspólnego z wiarą współczesnego katolika. Z tamtych czasów pozostały najwyżej podobne słowa, a treść jednak tych słów zmieniła się zupełnie.
Takie stanowisko jest oczywiście diametralnie sprzeczne z nauką Kościoła i dlatego potępione zostało jako jedna z najniebezpieczniejszych herezji, jakie kiedykolwiek zrodziły się w Kościele.
Odrzucając bezwzględnie obiektywny i rzeczywisty rozwój dogmatów, nie odrzuca Kościół rozwoju względnego, polegającego na coraz doskonalszym poznaniu i przedstawianiu prawd wiary. Lepiej niż teoretyczne wywody, znowu przykład nam pokaże, na czym polega ów rozwój względny.
Dogmat Niepokalanego Poczęcia został ogłoszony dopiero w połowie XIX wieku. Można się przeto zapytać, czy chrześcijanie, żyjący 1850 lat aż do dnia ogłoszenia tego dogmatu, nie wierzyli w Niepokalane Poczęcie? Wierzyli i to gorąco, ale nie zawsze prawdę tę nazywali prawdą Niepokalanego Poczęcia. Przed długie wieki nawet nazwa była w użyciu, istniało święto, istniały bractwa i stowarzyszenia przeróżne pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia, chociaż prawda ta nie była jeszcze uroczyście ogłoszona za dogmat, podobnie jak dziś wszyscy wierzymy we Wniebowzięcie, święcimy jego święto, chociaż także nie zostało ono jeszcze za dogmat ogłoszone[ stan na rok 1928- przypis Autorki bloga].
Atoli był także czas, kiedy słowa Niepokalane Poczęcie nie używano wcale, bo go nie znano, mówiono wtedy i wyznawano Boże Macierzyństwo Matki Najświętszej, Jej wielką świętość i czystość przewyższającą świętość aniołów. Nazywano ją jedynie czystą i świętą wśród ludzi, zestawiano pod tym względem z Jej Boskim Synem itd. Te wszystkie wyrażenia zawierały oczywiście Niepokalane Poczęcie, a opierały się na zapowiedzi z raju o doskonałej nienawiści między szatanem a Niewiastą i na pozdrowieniu anielskim o pełności łask. Bo cóż oznacza pełność łask, doskonała nienawiść z szatanem, czyli zerwanie jakichkolwiek związków z grzechem, jeśli nie niepokalane poczęcie?! Dlatego pierwsi chrześcijanie, wymawiając słowa „ Zdrowaś Maryjo”, wielbili Niepokalane Poczęcie tak, jak my je dziś wielbimy, chociaż nie znali słowa: Niepokalane Poczęcie. Potrzeba było pracy wielu pokoleń teologów, aby z pojęcia: Najświętsza Panna i Matka Boża zostały jakby z jakiegoś wspaniałego owocu wyłuskane wszystkie poszczególne ziarenka i ukazana pełna zawartość tej prawdy. Dlatego wiara pierwszych chrześcijan, pod względem swej istotnej zawartości identyczna z naszą, mogła być gorętszą od naszej wiary, była jednak mniej teoretycznie uświadomioną. A zresztą i dziś poziom uświadomienia religijnego katolików jest różny i Kościół sam innej wiedzy religijnej domaga się od prostaka, a innej od człowieka inteligentnego, innej od przeciętnego, tak zwanego poczciwego człowieka, a innej od sodalisa[ członka Sodalicji Mariańskiej- przypis Autorki bloga] itd. Wszyscy mają tę samą wiarę, stopień tylko uświadomienia jest różny. Zatem wracając do postawionego pytania odpowiadamy, iż niektóre z dogmatów katolickich mogą być rzeczą świeżą, jeśli chodzi o uroczyste ich ogłoszenie przez papieża, są jednakże rzeczą tak starą, jak stare jest chrześcijaństwo, jeśli chodzi o ich treść i doktrynalną zawartość.

Źródło: „Sodalis Marianus”, listopad 1928, rok XXVII, nr 11, część II. Wiara i Życie. s. 323-328
Język uwspółcześniono.