poniedziałek, 17 września 2012

Odpowiedzi na pytania dotyczące ewolucji, prawdziwości Starego Testamentu oraz rozwoju doktryny katolickiej



Odpowiedzi Redakcji

1.      Czy zdanie, że człowiek co do ciała pochodzi od zwierzęcia, czyli, że Pan Bóg tchnął duszę w ciało zwierzęcia, które doszło już do stopnia całkowitego rozwoju, jest przez Kościół potępione?

Odpowiedź: Pewna grupa uczonych katolickich, zresztą bardzo nieliczna, pragnąc przybliżyć się do stanowiska zwolenników teorii skrajnego rozwoju, by w ten sposób ułatwić sobie wzajemne z nimi porozumienie, przyjęła teorię rozwoju w znaczeniu ograniczonym, a mianowicie, że Pan Bóg tchnął duszę rozumną i nieśmiertelną w ciało zwierzęcia, które przez długie okresy ewolucji doszło do tego stopnia doskonałości, iż mogło stać się mieszkaniem dla nieśmiertelnej i duchowej duszy. Ten pogląd nie został dotąd przez Kościół potępiony jako błąd przeciw wierze, sprzeciwia się on jednak opowiadaniu Pisma Świętego, jak i powszechnej nauce teologów i, że się tak wyrazimy, oficjalnej opinii samego Kościoła. Opinia ta wyraziła się w odpowiedzi Komisji Biblijnej(…). Otóż ta Komisja na zapytanie, czy można powątpiewać dosłownemu i historycznemu znaczeniu pierwszych trzech rozdziałów Księgi Rodzaju( w których jest mowa o stworzeniu świata i człowieka), jeśli idzie o zdarzenia bezpośrednio dotyczące podstaw naszej wiary odpowiedziała przecząco, czyli że nie wolno powątpiewać, a tym bardziej odrzucać dosłownego i historycznego sensu pierwszych rozdziałów Biblii. By zaś nikt nie miał wątpliwości, które to zdarzenia dotyczą bezpośrednio prawd wiary, wspomniana Komisja wyliczyła je w dalszym ciągu swego orzeczenia. Są to: stworzenie całego świata przez Boga w czasie, szczególne stworzenie człowieka, utworzenie ciała pierwszej kobiety z ciała Adama, jedność rodzaju ludzkiego, stan pierwotnej niewinności, zakaz spożywania owocu, celem wypróbowania posłuszeństwa człowieka, wreszcie kuszenie, upadek i obietnica przyszłego Odkupiciela.  A zatem opowiadanie pierwszych rozdziałów Biblii tak ma być rozumiane, by przy ich tłumaczeniu zdarzenia te nie dostały szwanku.
      O stworzeniu człowieka mówi orzeczenie Komisji, iż musi być nienaruszenie zachowane szczególne stworzenie człowieka. Komisja nie wyjaśnia wprawdzie bliżej, co rozumie przez słowo szczególne stworzenie, ale wiemy skądinąd, a mianowicie z powszechnej nauki teologów i Ojców Kościoła, że przez owo szczególne stworzenie rozumie się stworzenie nie pośrednie, przez stworzenie zwierzęcia, czy jak chcą zwolennicy teorii rozwoju, jakiejś pierwotnej komórki, która potem przez wiele tysięcy nawet lat liczący okres rozwoju doszła do doskonałości organizmu ludzkiego, ale stworzenie bezpośrednie, w którym Pan Bóg aktem twórczym z prochu ziemi utworzył człowiekowi ciało.
      Ściśle teoretycznie rzecz biorąc, nie ma w tym żadnej wewnętrznej sprzeczności, ani sprzeczności z doskonałością Pana Boga, aby On przyjął ciało rozwiniętego zwierzęcia i tchnął w nie duszę człowieka. Całkiem inna sprawa, czy tak uczynił? Opowiadanie Pisma Świętego, które w rzeczach zasadniczych i podstawowych musimy przyjąć w znaczeniu dosłownym i historycznym, a nie tylko jako opowieść, legendę lub symbol, wskazuje, iż Pan Bóg nie użył ciała zwierzęcia, ale stworzył nowe ciało.
      Opowiadanie Biblii potwierdzają badania i odkrycia paleontologów. Gdyby Pan Bóg na ciało człowieka użył ciało zwierzęcia, to między licznymi okazami zwierząt dziś istniejących, jak i dawno zaginionych, ale których szkielety przechowała nam ziemia, powinien się znaleźć choć jeden przykład na przejściową formę między człowiekiem a zwierzęcym jego przodkiem. Tymczasem po dziś dzień nie znaleziono ani jednej takiej przejściowej formy, wszystkie zaś rzekome odkrycia małpo-człowieka okazały się albo oszustwem albo prostą mistyfikacją. Kto chce się bliżej zapoznać z tymi zagadnieniami, niech czyta dzieła ks. Wasmana lub innych katolickich przyrodników.
      A zresztą owo zbliżenie się pewnych uczonych katolickich, pojmujących pochodzenie ciała człowieka od ciała zwierzęcia, do zwolenników teorii ewolucji jest zupełnie niepożytecznym i daremnym. Główna idea teorii skrajnego rozwoju, a zarazem jej błędność i niezgodność z zasadami wiary, nie na tym polega, że przyjmują pochodzenie ciała człowieka od ciała zwierzęcia, ale w tym, że odrzucając w ogóle fakt stworzenia, sądzą iż cały świat, a więc i człowiek z ciałem i z duszą rozwinął się sam, bez interwencji Boga, z jednej pierwotnej komórki. Takie zaś stanowisko jest zupełnie sprzeczne ze stanowiskiem i dogmatami nie tylko już wiary, ale nawet zdrowego rozumu. Abstrahując bowiem od pytania, skąd się wzięła owa pra-komórka, skoro pojęcie samorództwa jest samo w sobie sprzecznym, już na podstawie obserwacji i doświadczenia przyrody wiemy, iż ogół istot rozpada się przynajmniej na trzy wielkie królestwa, między którymi istnieje przepaść nie do przebycia, a mianowicie świat materii, świat roślinny i świat zwierzęcy. Mimo usilnych prób nie udało się drogą doświadczenia drobinę materii zamienić na żywą komórkę roślinną, a roślinę zamienić na organizm zwierzęcy. Wiemy bardzo dobrze, że można sztucznie zrobić jajo, czy ziarno pszenicy, mające identycznie te same składniki chemiczne i te same właściwości odżywcze, a jednak żadną miarą z jaja tego nie wylęgnie się kurczę, ani z ziarna nie wyrośnie kłos. Biologia współczesna przyjęła za pewni zasadę tysiącem doświadczeń stwierdzoną, że omnis cellula ex cellula, omne vivens ex vivente, czyli, że każda żywa komórka może powstać tylko z takiejże żywej komórki. Wobec tego pewnika teorię skrajnego rozwoju należy uznać za fantazję, wymyśloną w tym tylko celu, aby pozorem uczoności zakryć ateizm i niewiarę.

2.      Czy zgadza się z nauką katolicką twierdzenie, że Pisma Starego Testamentu są poezją i jedną wielką legendą, w najlepszym razie symbolem tylko i alegorią, i dlatego nas chrześcijan nie obowiązują?

Odpowiedź: Podobne twierdzenie, czy wątpliwość dowodzi bardzo smutnej ignorancji podstawowych prawd wiary. Wiadomym jest i dziecku ze szkoły powszechnej, że Pismo Święte, tak Starego jak i Nowego Testamentu, jest jednym z głównych, chociaż co prawda nie pierwszym i nie najważniejszym, źródłem objawienia, a konsekwentnie i wiary. Tak na podstawie nauki samego Pisma Świętego, jak i powszechnej nauki Kościoła, księgi Starego i Nowego Testamentu są księgami świętymi, ich autorem jest sam Pan Bóg. To Boże autorstwo polega, wedle encykliki Leona XIII „Providentissimus Deus” na tym, że Pan Bóg piszących zachęcił i natchnął do pisania i tak przy pisaniu nad nimi czuwał, aby tylko to spisali, co On im pisać polecił, aby trafnie to pojęli, wiernie chcieli opisać, wreszcie dokładnie z nieomylną prawdą wyrazili.
Z tego określenia najwyraźniej wynika, że Księgi święte, a więc i księgi Starego Testamentu, zawierają objawioną przez Boga prawdę, a więc żadną miarą bez grzechu niewiary nie mogą być uważane za powieści, legendy, czy poezję zawierającą jedynie symbole i alegorie.
Fakt ten jednak nie przesądza o sprawie wykładu Pisma Świętego. Tym zadaniem zajmuje się osobna nauka, zwana hermeneutyką Ksiąg świętych. Jej zadaniem jest określić przede wszystkim charakter każdej z Ksiąg św., zdecydować, czy dana księga jest księgą historyczną, jak np. Pięcioksiąg Mojżesza, Księgi Królewskie itd., czy też księgą poetyczną, jak Psalmy lub Pieśń nad Pieśniami; jej również zadaniem jest podawać reguły i zasady, wedle których należy interpretować i wyjaśniać Pismo św. W bliższe szczegóły wchodzić tutaj nie będziemy, bo byśmy musieli cały numer temu zagadnieniu poświęcić, pragnęliśmy tylko w odpowiedzi na pytanie podać racje, dla których katolikowi Ksiąg Starego Testamentu odrzucać nie wolno. Modna dzisiaj nagonka na Biblię Starego Zakonu( książki prof. Zielińskiego) jest świadomym, czy nieświadomym- w to nie wchodzimy,- podważaniem podstaw chrześcijaństwa. Kogo by te sprawy bliżej interesowały, niech przeczyta pracę ks. prof. Szczepana Szydelskiego pt.: „Religia helleńska, Stary Testament i chrześcijaństwo”, zamieszczoną w pierwszych trzech zeszytach „Ateneum Kapłańskiego” z b.r., a skierowaną przeciwko poglądom prof. Zielińskiego, zawartym w jego studium o hellenizmie i judaizmie.

3.      Co sądzić o powiedzeniu, że dogmaty katolickie są rzeczą świeżej daty?

Odpowiedź: To samo, co o powiedzeniu omówionym w poprzedniej odpowiedzi. Kto tam mówi, a rozumie, co mówi, ten nie ma oczywiście wiary w sercu, kto zaś mówi, nie rozumiejąc, ten jest zupełnym ignorantem w sprawach wiary. Twierdzić bowiem, że dogmaty są rzeczą świeżej daty, to to samo, co utrzymywać, iż prawdy wiary, w które mamy wierzyć pod utratą zbawienia, są wymysłem Kościoła, a nie nauką Chrystusa Pana i nieomylną prawdą przez Boga nam objawioną. Nie co innego głosi współczesny racjonalizm, który znowu, wyrażając się po prostu, nie jest niczym innym, jak wznowionym pogaństwem, o ile w ogóle nie ateizmem. By wykazać, że to nasze twierdzenie nie jest przesadą i ostrym sądem, wyjaśnimy pokrótce znaczenie słowa dogmat, a zarazem wskażemy, skąd może powstać tak błędne mniemanie.
Etymologicznie i historycznie słowo dogmat, po grecku dogma, oznaczało zawsze twierdzenie, sąd pewny, nieulegający wątpliwości, orzeczenie wiążące lub nawet prawo. W tym znaczeniu używane jest w prawodawstwie greckim, w Piśmie św. i u pierwszych pisarzy kościelnych. Ojcowie Kościoła używają tego słowa po prostu jako synonimu nauki chrześcijańskiej w ogóle. Od IV w. po Chrystusie znaczenie słowa dogmat zacieśnia się do pojęcia prawd wiary przez Boga objawionych i jako takie przez Kościół określonych, w odróżnieniu od przepisów moralności, czy prawa kościelnego. Dogmatem więc jest prawda przez Boga objawiona i jako taka wprost przez Kościół nam katolikom do wierzenia podana. Pierwsza część tego określenia wyklucza z góry możliwość, by dogmat był rzeczą świeżej daty, skoro jest nim prawda przez Boga objawiona, a objawienie, jak to wiemy z katechizmu, skończyło się ze śmiercią ostatniego z Apostołów, a więc z końcem pierwszego wieku naszej ery. Żadna prawda, która nie byłaby objawiona, nie może stać się dogmatem wiary, czyli innymi słowy od śmierci ostatniego z Apostołów skarbiec wiary nie powiększył się obiektywnie ani o jedną prawdę i powiększyć się nie może. Ogłaszanie więc przez Kościół jakiejś prawdy religijnej za dogmat, nie jest niczym innym, jak tylko orzeczeniem, że dana prawda została przez Chrystusa objawioną, a tym samym pod utratą zbawienia musimy w nią wierzyć. W dekrecie Piusa IX „Lamentabili”, zostały potępione błędy modernizmu, utrzymującego, iż Chrystus Pan nie zostawił zamkniętej i określonej całości prawd, ale zapoczątkował tylko pewien ruch religijny, który z biegiem wieków miał samodzielnie się rozwijać.
Druga część pojęcia dogmatu mówi nam, że jest nim prawda objawiona i za taką przez Kościół określona. Określenie Kościoła zatem nie jest wymyśleniem prawdy, ale tylko autorytatywnym orzeczeniem faktu jej objawienia, wynikającym z głównego zadania Kościoła, by strzegł depozytu wiary, jaki otrzymał. Pierwszą niejako funkcją tego strzeżenia jest właśnie owe uroczyste ukazywanie, iż ta a ta prawda została przez Boskiego Zbawcę objawioną, że należy do skarbca wiary. Nie jest jednak koniecznym, by Kościół każdą prawdę wiary w ten uroczysty sposób szczególnie ukazywał, wystarczy, że ją ukazuje wiernym przez zwykłe, codzienne nauczanie. Przykład wyjaśni nam bliżej to zagadnienie.
Niepokalane Poczęcie jest już dogmatem wiary, ponieważ zostało ogłoszone uroczyście przez Piusa IX, Wniebowzięcie zaś Matki Najświętszej jeszcze dogmatem nie jest[ stan na rok 1928, obecnie jest już dogmatem, ogłoszonym w 1950 r. przez Piusa XII- przypis Autorki bloga], ponieważ tej uroczystej sankcji jeszcze nie otrzymało. Nie będąc jednak dogmatem, jest prawdą wiary objawioną, w którą wierzyć musimy na podstawie powszechnego nauczania Kościoła. Gdy kiedyś w przyszłości Papież ogłosi i Wniebowzięcie jako dogmat, to stanie się nie dlatego, jakoby chciał prawdę niepewną uczynić pewną, ani nie wymyśli przez to prawdy nowej, lecz tylko w formie uroczystej potwierdzi odwieczną wiarę chrześcijaństwa.
Z tych uwag wynika już jasno, że Kościół katolicki odrzuca bezwzględnie tzw. obiektywny i rzeczywisty rozwój dogmatów, polegający najpierw na przyroście prawd nowych, przez Chrystusa nieobjawionych, a powtóre na takiej zmianie znaczenia i wewnętrznego sensu dogmatu, że nie może on już być uważanym za prawdę identyczną z prawdą wyznawaną w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Racjonalistyczny protestantyzm i modernizm odrzuca wszystkie dogmaty katolickie z wyjątkiem mglistej idei ojcostwa Bożego i braterstwa ludzi. Chrystus Pan, wedle tych teorii, nie myślał wcale o założeniu nowej religii, czy Kościoła, dogmaty powstały później, a powstawszy nie zachowały swego pierwotnego znaczenia, ale się w ciągu wieków zmieniały, tak iż wiara chrześcijańska z czasów np. św. Ambrożego nie ma nic wspólnego z wiarą współczesnego katolika. Z tamtych czasów pozostały najwyżej podobne słowa, a treść jednak tych słów zmieniła się zupełnie.
Takie stanowisko jest oczywiście diametralnie sprzeczne z nauką Kościoła i dlatego potępione zostało jako jedna z najniebezpieczniejszych herezji, jakie kiedykolwiek zrodziły się w Kościele.
Odrzucając bezwzględnie obiektywny i rzeczywisty rozwój dogmatów, nie odrzuca Kościół rozwoju względnego, polegającego na coraz doskonalszym poznaniu i przedstawianiu prawd wiary. Lepiej niż teoretyczne wywody, znowu przykład nam pokaże, na czym polega ów rozwój względny.
Dogmat Niepokalanego Poczęcia został ogłoszony dopiero w połowie XIX wieku. Można się przeto zapytać, czy chrześcijanie, żyjący 1850 lat aż do dnia ogłoszenia tego dogmatu, nie wierzyli w Niepokalane Poczęcie? Wierzyli i to gorąco, ale nie zawsze prawdę tę nazywali prawdą Niepokalanego Poczęcia. Przed długie wieki nawet nazwa była w użyciu, istniało święto, istniały bractwa i stowarzyszenia przeróżne pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia, chociaż prawda ta nie była jeszcze uroczyście ogłoszona za dogmat, podobnie jak dziś wszyscy wierzymy we Wniebowzięcie, święcimy jego święto, chociaż także nie zostało ono jeszcze za dogmat ogłoszone[ stan na rok 1928- przypis Autorki bloga].
Atoli był także czas, kiedy słowa Niepokalane Poczęcie nie używano wcale, bo go nie znano, mówiono wtedy i wyznawano Boże Macierzyństwo Matki Najświętszej, Jej wielką świętość i czystość przewyższającą świętość aniołów. Nazywano ją jedynie czystą i świętą wśród ludzi, zestawiano pod tym względem z Jej Boskim Synem itd. Te wszystkie wyrażenia zawierały oczywiście Niepokalane Poczęcie, a opierały się na zapowiedzi z raju o doskonałej nienawiści między szatanem a Niewiastą i na pozdrowieniu anielskim o pełności łask. Bo cóż oznacza pełność łask, doskonała nienawiść z szatanem, czyli zerwanie jakichkolwiek związków z grzechem, jeśli nie niepokalane poczęcie?! Dlatego pierwsi chrześcijanie, wymawiając słowa „ Zdrowaś Maryjo”, wielbili Niepokalane Poczęcie tak, jak my je dziś wielbimy, chociaż nie znali słowa: Niepokalane Poczęcie. Potrzeba było pracy wielu pokoleń teologów, aby z pojęcia: Najświętsza Panna i Matka Boża zostały jakby z jakiegoś wspaniałego owocu wyłuskane wszystkie poszczególne ziarenka i ukazana pełna zawartość tej prawdy. Dlatego wiara pierwszych chrześcijan, pod względem swej istotnej zawartości identyczna z naszą, mogła być gorętszą od naszej wiary, była jednak mniej teoretycznie uświadomioną. A zresztą i dziś poziom uświadomienia religijnego katolików jest różny i Kościół sam innej wiedzy religijnej domaga się od prostaka, a innej od człowieka inteligentnego, innej od przeciętnego, tak zwanego poczciwego człowieka, a innej od sodalisa[ członka Sodalicji Mariańskiej- przypis Autorki bloga] itd. Wszyscy mają tę samą wiarę, stopień tylko uświadomienia jest różny. Zatem wracając do postawionego pytania odpowiadamy, iż niektóre z dogmatów katolickich mogą być rzeczą świeżą, jeśli chodzi o uroczyste ich ogłoszenie przez papieża, są jednakże rzeczą tak starą, jak stare jest chrześcijaństwo, jeśli chodzi o ich treść i doktrynalną zawartość.

Źródło: „Sodalis Marianus”, listopad 1928, rok XXVII, nr 11, część II. Wiara i Życie. s. 323-328
Język uwspółcześniono.

sobota, 15 września 2012

Prawda o inkwizycji



Prawda o inkwizycji
Ks. Józef Godaczewski TJ


            Różnice w procedurze sądowej i karnej między władzą cywilną a kościelną zaczynają się ujednolicać koło połowy XII wieku, aż w końcu zbiegają się i całkowicie prawie pokrywają się w XIII.
            Pierwszym objawem fizycznej represji, jaką zaczął stosować Kościół było uwięzienie herezjarchy Henryka, byłego mnicha, rozpowszechniającego swe błędy przez 18 lat. W r. 1134 na rozkaz arcybiskupa z Arles schwytano go i stawiono na sąd przed papieżem Innocentym II, przewodniczącym podówczas synodu w Pizie. Papież polecił zamknąć go do więzienia. Wypuszczono go jednak wkrótce po złożeniu przyrzeczenia, iż błędy swoje odwoła. Było to obejście się z heretykiem względnie bardzo łagodne.
            W 1139 Kościół posuwa się dalej. Na Soborze Laterańskim, pod auspicjami papieża Innocentego II, w kanonie 23 zapadła uchwała tej treści: „Ci wszyscy, którzy odrzucają Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej, chrzest dzieci, kapłaństwo i inne święcenia, potępiają małżeństwo, są wyrzuceni z Kościoła Bożego jako heretycy, potępiamy ich i rozporządzamy władzy cywilnej, by wykonała na nich swoje represje. Do nich włączamy każdego, kto by ośmielił się ich bronić.” Jak widać z powyższego dekretu, Kościół nie zadawala się już samymi tylko karami duchowymi, ale oddaje heretyków państwu, dla wymierzenia im kar fizycznych.
            Uchwała ta jednak nie zadowoliła książąt. Do gorliwców, którzy domagali się coraz to nowych uchwał i coraz ostrzejszego wystąpienia przeciw heretykom, należał król francuski Ludwik VII. Pisze nawet do papieża Aleksandra III w r. 1161 list i grozi mu schizmą. Sprawa miała się następująco: brat króla Henryka, arcybiskup w Reims, w porozumieniu z hr. Flandrii gotował się do ostatecznego zgniecenia herezji w swoim okręgu. Zaskoczeni tym Katarzy, licząc przy tym na zmiłowanie się Stolicy Apostolskiej, zwrócili się do papieża za prośbą o litość. Nie mylili się w swych nadziejach. Papież odpisał Henrykowi i hrabiemu Flandrii, radząc im łagodność i umiarkowanie w postępowaniu. „Lepiej przebaczyć winnym, niż ich zbytnią surowością atakować. Nie na surowości polega Kościół, lecz na niewinności i przebaczaniu.” Zastosował nawet do nich słowa Pisma Świętego- Noli nimium esse iustus- nie chciej być nadto sprawiedliwym. Dziś mówimy- nie chciej być bardziej papieskim od papieża.
            Najwidoczniej list ten musiał Henryk zakomunikować bratu swemu królowi, kiedy ten w te słowa papieżowi, pomawiając go o oziębłość w rzeczach wiary i grożąc schizmą: „ Nasz brat, arcybiskup w Reims, zwiedzając ostatnio Flandrię, znalazł w niej ludzi opanowanych przez najzgubniejszą doktrynę, zwolenników sekty manichejskiej. Doświadczenie uczy, że są oni daleko złośliwsi niż się okazują. Jeśli sekta ta się rozwinie, wyrządzi wielką szkodę wierze. Oby wasza mądrość zwróciła na nią szczególniejszą uwagę i zgniotła ją, zanim się rozrośnie. Błagam was na honor wiary chrześcijańskiej, dajcie najzupełniejszą swobodę w tej sprawie arcybiskupowi. On zniszczy tych, którzy buntują się przeciw Bogu; jego sprawiedliwa surowość spotka się z uznaniem u wszystkich w tym kraju, ożywionych prawdziwą pobożnością. Jeśli uczynicie inaczej, podniesie się szemranie, które się łatwo nie uspokoi, rozpętacie gwałtowne sprzeciwy opinii publicznej względem Kościoła rzymskiego.” Papież Aleksander III zagrożony w tym czasie przez antypapieża i schizmę, wypędzony z Rzymu i chroniący się na terytorium francuskim, poszedł na rękę królowi Ludwikowi VII. W ten sposób tłumaczą się ostre zarządzenia przeciw heretykom, jakie zapadły w koncylium w Tours w 1169 r. pod przewodnictwem właśnie Aleksandra III.
            Synod ten gromadzący 12 kardynałów, 124 biskupów, 314 opatów, całe mnóstwo kapłanów i świeckiej szlachty, silnie podkreślił surowe zarządzenia skierowane uprzednio przeciw manicheizmowi, „który jak rak jął się rozpowszechniać w Gaskonii i w innych prowincjach”, przywołał następnie biskupów i kapłanów do czujności; ich staraniem powinno być wypędzenie heretyków z całego kraju, wyszukiwanie ich tajnych schadzek i organizacji, nikt nie powinien utrzymywać z nimi stosunków handlowych, książęta powinni ich karać więzieniem i konfiskatą majątków. ( Mansi XXI, p. 1178).
            Chociaż były to przepisy wydane przez synod, a ogłoszone przez papieża, każdy obeznany z ówczesnymi stosunkami, wie doskonale, komu przypisać ich prowokację. Prowokatorem w tym wypadku był tu właśnie król francuski. I oto mamy jeden dowód więcej, jak władza świecka podburzała przeciw herezji gorliwość i czujność hierarchii kościelnej.
            Korzystając z tych uchwał synodowych hrabia Flandrii i arcybiskup w Reims spalili na stosie pewną liczbę heretyków, za ich przykładem poszła Kolonia.
            Znamienną również jest rzeczą, że najgorszym ciemiężycielem heretyków był wówczas ekskomunikowany przez papieża, stojący przeciw papieżowi w otwartym buncie, król angielski Henryk II. Król ten w statutach Klarendońskich poddał kościół angielski pod swoją jurysdykcję: prymas z Canterbury, Tomasz Becket, który nie chciał poddać się władzy królewskiej, musiał opuścić prymasowską stolicę i schronić się do Francji. Papież Aleksander III wystąpił wtedy w obronie swych praw i swego stanowiska, mierząc w króla ostrymi cenzurami kościelnymi. I o tym właśnie królu pisze kronikarz Angielski Wilhelm de Newbridge, jako o młocie na heretyków. W r. 1165 uciekła garstka heretyków z Flandrii, chroniąc się na ziemię angielską. Król kazał ich aresztować i wypalić na ich czole znamię rozpalonym żelazem. Zabronił swoim podwładnym przechowywać ich u siebie w domu lub oddawać im jakiekolwiek przysługi, zobowiązał swych urzędników pod przysięgą, że będą pilnie czuwać nad wypełnieniem praw antyheretyckich, między innymi o zburzeniu do gruntu domu, w którym by się zagnieździli lub do którego by ich przyjęto.
            Pod wpływem tych to właśnie czynników, zarządzeń i nalegań książąt, władza kościelna zaczęła coraz śmielej skłaniać się ku represjom, iść na rękę względnie w ślady władzy świeckiej. Na soborze Laterańskim w 1179 r., Aleksander III, przypomniawszy klerowi, że nie ma brać udziału w krwawej zemście( cruentas effugiant ultiones), domagał się jednak od władzy cywilnej sankcji kar fizycznych na heretyków, wydanych im przez sąd biskupi. Rzucił przekleństwo na wszystkich popleczników sekty i na tych, którzy ośmieliliby się przyjąć ich w dom. Wezwał do waliki przeciw heretykom książąt chrześcijańskich, i pierwszy to raz wtedy zobaczył świat krucjatę zwróconą już nie przeciw niewiernym, ale przeciw heretykom. Odpustu 2 lat udzielił papież każdemu rycerzowi, stawiającemu się do walki, biskupi mogli te odpusty według swego uznania powiększyć. Krucjata ta była pod protekcją Kościoła, jak krucjata do Ziemi Świętej, biskupi byli obrońcami praw i dobra rycerstwa.
            Najgroźniejszym zamachem na herezję była jednak konstytucja Lucjusza II, papieża, wydana w r. 1186, nazajutrz po pokoju w Konstancji, zawartym między papieżem a Fryderykiem Barbarossą, cesarzem rzymskim.
            Papież zgromadził wówczas w Weronie liczne przedstawicielstwo z biskupów, arcybiskupów, książąt z cesarzem na czele. I na tym to synodzie, uświetnionym i popartym obecnością osoby Fryderyka Barbarossy( Friderici, illustris Romanorum imperatoris semper Augusti,praesentia parter et vi gore suffulti), wydał Lucjusz III konstytucję przeciw Katarom, która godziła w ich byt podstawowy i rozwój. Konstytucja ekskomunikowała razem z heretykami tych wszystkich, którzy przez tak zwane Consolamentum, czyli branie od nich pociechy religijnej, byli z nimi złączeni i wydawała władzy kościelnej. Jeśli to byli klerycy, tym samym mieli być zdegradowani, odarci z godności i beneficjów i wydani w ręce sądów świeckich dla poniesienia kary. Arcybiskupi i biskupi mieli czuwać troskliwie przez swoich archidiakonów lub osob zaufane, raz lub dwa razy na rok wizytować podejrzane parafie. Podejrzani winni oczyścić się przysięgą i okazać się w życiu wzorowymi katolikami. Jeśliby się wzbraniali pod przysięgą lub popadli powtórnie w błędy, mieli podlegać karze. Książęta, baronowie, burmistrzowie miast i radni mieli okazać swą gotowość i pomoc w ściganiu heretyków przez Kościół, pod karą pozbawienia ich urzędu, klątwy i interdyktu wiszącego nad ich terytoriami.
            Dekret był tym straszliwszy, że nie tylko wymierzał kary heretykom i tym, którzy ich ukrywali, ale ponadto zmuszał biskupów do wyszukiwania ich. Wyszukiwanie było zorganizowane i powierzane gorliwości biskupów, którzy byli odpowiedzialni, każdy za swój teren pracy. Każdy heretyk w ten sposób wykryty był do wyprzysiężenia się, inaczej oddawany był władzy świeckiej na ukaranie.
            Nie była to jeszcze inkwizycja papieska wykonywana w imieniu Stolicy Apostolskiej przez inkwizytorów, przeważnie zakonników, lecz inkwizycja biskupia na mocy ich urzędu jako stróżów wiary, była jednak bardzo dokuczliwą i dlatego r. 1184 uchodzi za jeden z najważniejszych etapów rozwoju inkwizycji.
            Rzućmy jeszcze raz okiem na powyższy przebieg sprawy i wyciągnijmy niektóre ważne dla nas wnioski, mianowicie:
1.      Kościół dopiero pod koniec w. XII skłonił się do poddawania heretyków karze fizycznej, dotąd bowiem zadawalał się karami duchowymi.
2.      Zrobił to pod presją pobożnych królów, jak Ludwika VII, a jeszcze więcej królów walczących z nim, jak Henryka II i Fryderyka Barbarossy.
3.      Inkwizycja w Kościele zaprowadzoną została dawno po wprowadzeniu jej przez trybunały świeckie książąt.
            Dawno już nasuwało się nam pytanie, na które czas teraz odpowiedzieć. Czemu tak się dzieje, że władze państwowe z taką zaciętością odnoszą się do sekt heretyckich w XII w. i w gorliwości swej daleko przewyższają zapał w ich uśmierzaniu samego Kościoła. Nie można tego zrzucić na sam fanatyzm religijny, choćby z tego względu, że byli królowie, którzy wcale fanatyzmem się nie odznaczali; Henryk II, król angielski, pozostawał nawet przez pewien czas w jawnej walce przeciw Kościołowi, nie uznawał prymatu papieża; Fryderyk II, cesarz niemiecki, szydził z dogmatów katolickich, a przecież obydwaj ci monarchowie chcieli pognębić herezję za wszelką cenę. Zresztą fanatyzm religijny mógłby spowodować ostre wystąpienie przeciw heretykom jednego lub drugiego księcia i to w sporadycznych wypadkach, ale nie wyjaśniam nam stworzenia specjalnej instytucji, zdążającej celowo i metodycznie do wytępienia herezji w całym chrześcijańskim świecie. Czym wreszcie wytłumaczyć to zjawisko, że przed 1000 r. nie znano stosów, książęta byli powszechnie usposobienia tolerancyjnego w myśl zasad Kościoła, a nagle po r. 1000 wszyscy stają się nietolerancyjni, zawzięci.
            Dla wyjaśnienia sprawy można by się powołać na opinię ludu, który zionął przeciw herezji ślepą nienawiścią i domagał się od swych panujących ukrócenia jej. Jest bowiem rzeczą pewną, że tam, gdzie heretycy nie opanowali całkowicie kraju, lud domagał się ich zguby; kiedy raz jako sędzia świecki opat z Vezelay w r. 1167 w zakłopotaniu, jaką ma wymierzyć karę heretykom, odwołał się do ludu, usłyszał jedno wołanie: na stos, na spalenie. Podobne sceny działy się w bardzo wielu wypadkach, jak to już widzieliśmy. Lud bowiem nie wciągnięty jeszcze w sektę opowiadał sobie o niej najbardziej hańbiące sprawy. Krążyły między ludem opowieści o tajemnych zebraniach sekciarzy, na których odbywają się orgie; że dzieci zrodzone z takich nieprawych stosunków, krajano na kawałki, palono, a popiół mieszano do chleba, który podawano jako komunię. Pewne niezawodne fakty niemoralne, które miały miejsce pośród heretyków, wyobraźnia ludu rozdmuchała do niebywałych rozmiarów, podniecona tajną organizacją heretycką, domagała się doraźnej kary. Trudno jednak przypuścić, aby tym mieli powodować się książęta w wydawaniu na heretyków tak surowych kar i przepisów. Przyczyną główną, zasadniczą, jaką kierowali się panujący, była sama nauka heretycka i płynące z niej wnioski, które wyciągano logicznie i stosowano w życiu praktycznym.
            Manicheizm bowiem różnił się od poprzednich sekt walczących z Kościołem katolickim. Nie tylko bowiem przeciwstawiał Kościołowi inne tłumaczenie dogmatów chrześcijańskich, ale stworzył swój, zwarty w sobie, odrębny system religijny; miał swoje pojęcia o życiu teraźniejszym i przyszłym człowieka, o świecie, o Bogu, wraz ze swoimi zasadami moralnymi, społecznymi i politycznymi.
            Według zasad nauki manicheizmu światem rządzą dwa pierwiastki równorzędne, odwieczne: dobro i zło. Człowiek pochodzi od tych dwóch pierwiastków, według ciała od złego, według ducha od dobrego  i stanowi w sobie żywą sprzeczność; dusza i ciało nie mogą się z sobą nigdy pogodzić; chcieć je harmonijnie pogodzić, tzn. chcieć połączyć ze sobą rzeczy sprzeczne: dzień i noc, dobro i zło, Boga i szatana. W ciele dusza jest więźniem, jej cierpienia z tego powodu są cierpieniami człowieka zdrowego, do którego pleców przywiązano gnijącego trupa.
            Dusza może być tylko wtedy szczęśliwa, jeśli wyzwoli się od ciała i zacznie prowadzić swój samoistny, duchowy żywot. Drogą do wyzwolenia się jest śmierć. Stąd należy śmierci szukać, pragnąć, jako jedynego wyzwolenia. Stąd też u Katarów samobójstwa były prawie że na porządku dziennym: jedni otwierali sobie w kąpieli żyły, inni pili truciznę, inni jeszcze mordowali się. Że jednak mimo tych haseł nie następowało ich wyniszczenie, tłumaczy się tym, że ich mistrzowie ten najwyższy punkt ascezy: śmierć, czy nirwanę tylko wybranym zalecali i tym, że instynkt samozachowawczy, silniejszy ponad teorię, zwyciężał i nie pozwalał na masowe samobójstwa.
            Niemniej jednak przez te zasady tamowali życie i jego rozwój. Jeżeli celem religii manichejskiej było dążenie do śmierci, zniszczenie ciała jako pierwiastka kolidującego z bytem duszy, jako wniosek logiczny nasuwa się to, że tym bardziej nie wolno stwarzać nowego życia przez założenie rodziny. Stąd kamieniem potępienia rzucano na tych, którzy zawierali małżeństwo.
            Nie ma większej zbrodni niż ta, jeśli ktoś dla zadowolenia swej niskiej żądzy stwarza nowe życie, ściągając duszę, cieszącą się w królestwie niebieskim do ciała, czyli królestwa szatana. W ogóle małżeństwo jako sakrament u nich nie istniało, życie w małżeństwie nazywali zalegalizowaną prostytucją, takim samym grzechem jak kazirodztwo z matką, siostrą czy córką. Z dwojga złego, czy lepiej jest żyć w małżeństwie, czy w wolnej miłości, lepsza wolna miłość, gdyż prędzej da się rozwiązać. Taką samą nienawiść, jaką żywią do życia rodzinnego, żywili Katarzy i do życia społecznego. Sekta zakazywała swoim członkom stykać się z tymi, którzy mają inne zapatrywania, chyba iż mają nadzieję pozyskać ich dla swojej wiary. Niekatarów nazywali inną rasą, światem diabelskim, z którym oni, jako synowie Boży, nie mogą mieć nic wspólnego. Według ich zasad moralnych nie wolno było przysięgać pod żadnym pozorem. Każda przysięga, czy prawdziwa, czy fałszywa, jest grzechem. W wiekach średnich zasada ta wprawiała sfery rządzące w wielkie zakłopotanie, bowiem cały ówczesny system rządów polegał na zobowiązaniu się wzajemnym przysięgą.
            Poddani z panującymi, wasalowie z ich suwerenami, członkowie korporacyjni dawali gwarancję swojej lojalności przez złożenie przysięgi; tymczasem sekta manichejska rozbijała tę najważniejszą i najtrwalszą podporę życia społecznego, zabraniając członkom swoim składać jakiejkolwiek przysięgi prawdziwej, czy fałszywej. Nic dziwnego, że w oczach ówczesnego społeczeństwa sekciarze ci uchodzili za anarchistów.
            Nie wolno również było według sekty manichejskiej prowadzić wojny. Żołnierz, który stawał w obronie granic swojego państwa i potykał się z nieprzyjacielem swej ojczyzny, uchodził w mniemaniu sekciarzy za prostego zbrodniarza. Sędziowie, czy w ogóle piastujący władzę książęta, nie mają prawa skazywać kogokolwiek na śmierć, justitia non debet fieri per hominem, człowiek nie może wymierzać sprawiedliwości.
            Tak więc heretycy przez absolutny zakaz przysięgi i wojny nawet najsprawiedliwszej, przez zaprzeczenie wykonywania praw sprawiedliwości, podkopywali finansowo nie tylko fundamenty społeczeństwa średniowiecznego, ale społeczeństwa w ogóle.
            Pobudzała ich zaś do tej walki antyspołecznej nienawiść do Kościoła katolickiego, który w tym właśnie czasie wielkim znaczeniem się cieszył i był podporą społeczeństw średniowiecznych.
            Heretycy uważali Kościół za instytucję diabelską, odrzucali kapłaństwo, sakramenty święte, hierarchię, domagali się zniesienia przywilejów duchowieństwa, wydarcia im mienia. Chcieli w ogóle zniszczyć cały dotychczasowy państwowy, społeczny ustrój, silnie oparty o zasady chrystianizmu, aby tym samym zniszczyć sam Kościół katolicki. Sekta manichejska podzieliła się z czasem na najrozmaitsze odcienie, zmieniała punkty swej nauki, zachowywała jednak nienawiść do Kościoła katolickiego, jako ton zasadniczy. Na czele odosobnionych partii stawali przywódcy, którym już za mało było teoretycznie głosić naukę, bo w XII w. widzimy już bandy zbójeckie, niszczące ogniem i mieczem miasta czy wsie, ze szczególną zaciętością rzucające się na kościoły i klasztory. Oto fakty: Tanchelin, wyżej wspomniany, głosił swą naukę w Anvers i Flandrii, nie zadowolił się jednak tylko czysto teoretycznym wykładem. Kazał nosić przed sobą chorągiew i miecz, jako oznaki doczesnej władzy i aby udowodnić, że władzę tę posiada od Boga, zgromadził koło siebie 3 tys. ludzi, którzy siłą mieli popierać jego argumenty. Na czele swej bandy, odziany w płaszcz królewski i koronę na głowie, grasował po miastach i wsiach. Rozbójnikami tego samego gatunku, co Tanchelin był Abelard, Eudes de Stella, Piotr de Bruys, Henryk, mnich apostata, którzy jako obowiązek nakładali na swych uczniów: burzyć kościoły, łamać i palić krzyże. Piotr Wielebny, cytowany u Bouqueta, pisze do biskupów południowej Francji: „W waszym kraju sprofanowano kościoły, wywrócono ołtarze, spalono krzyże, biczowano kapłanów, wtrącano do więzienia zakonników i poddawano najwyszukańszym torturom. Współczesny Filipowi Augustowi kronikarz Rigord opisuje grasujące sekty po środkowej Francji- Paliariów, Katafryzów, Patarinów itp., którzy burzą kościoły, katują księży, profanują Najświętszy Sakrament, depcząc Go nogami, a z korporałów czyniąc toalety dla swych nałożnic.
            Obeznany ze strasznym pustoszeniem kraju i Kościoła, historyk liberalny Lea, wróg inkwizycji, nie waha się zwrócić uwagi w swej historii o inkwizycji, że tu obrona wiary prawdziwej, ortodoksji, powiązana była z obroną cywilizacji i postępu, że gdyby zwyciężyła setka i stanęła na równi z Kościołem katolickim, wpływ jej byłby rzeczą straszliwie zgubną.,
            Wrogowie Kościoła ustawicznie rzucają w bezmyślny motłoch straszydło inkwizycji, nie wyjaśniając wcale, co ją spowodowało i jak ważne miała znaczenie w dziejach cywilizacji; w ogół wykształcony wmawiają, że Kościół bronił tylko interesów swej wiary, a nie dbał wcale o interes społeczeństwa; tymczasem dekrety papieskie wskazują, że nie tylko chodziło tu o samą wiarę, ale i o spokój oraz całość narodu i państwa; i kiedy Aleksander III zarządza krucjatę rycerstwa, ma właśnie na myśli obronę społeczności przed straszliwymi ciosami, jakie zadaje jej herezja „ut tantis cladibus se virilister apponant”.
            Tym się również tłumaczy, dlaczego książęta świeccy w XI i XII wieku energią swą w duszeniu herezji przewyższają całą hierarchię Kościoła.
            W świetle więc prawdy tak cała sprawa się przedstawia:
1.      Koło r. 1000 herezja przestaje być czysto teologiczną opinią, którą obrabia się w szkołach, ale przeradza się coraz więcej w doktrynę antyspołeczną, anarchistyczną, zagrażającą w swych zasadach i praktyce nie tylko porządkowi średniowiecznemu, ale społeczeństwu w ogóle.
2.      Doktryna anarchistyczna wywołuje w masach ludowych ruchy ewolucjonistyczne i zagrażające bezpieczeństwu publicznemu.
3.      W zwalczaniu herezji ma swój interes nie tylko władza duchowa, ale i świecka.
4.      Te dwie władze z początku idące obok siebie równolegle, jedna z karami fizycznymi, a druga z duchowymi, pod koniec XII w. łączą się razem i wywołują właśnie uchwały Soboru Laterańskiego 1178 r. i w Weronie 1184 r. Instytucję, która powstaje w ten sposób, można by nazwać systemem represyjnym władzy duchownej i świeckiej, działającej wspólnie dla obrony prawdziwej wiary i zagrożonego porządku społecznego.
            To, co mówią o inkwizycji agitatorzy na wiechach, żeby ludzi odstręczyć od Kościoła, jest czystą deklamacją, wynikającą z głupoty, ignorancji i nienawiści- zapominając bowiem lub umyślnie przemilczając okoliczności, jakie stworzyły inkwizycję, nie mogąc wskazać na prawdziwe jej znaczenie, wyrabiają o niej pojęcie powierzchowne, a często błędne. Nie wspominając o tym, że inicjatywę do niej dali właśnie książęta świeccy, widzą w niej tylko objaw religijnego fanatyzmu. Głosząc heretyków jako męczenników wolnej myśli, fałszują tendencyjnie historię, w której właśnie ci uwielbiani wolnomyśliciele grali rolę nie budującą, a destrukcyjną. Dla obrony Kościoła w tej sprawie, jak i w wielu innych, wystarczy wskazać na czyste fakty historyczne, a okryje się sławą imię jego, jako wybawcy ludzkości i społeczeństwa, protektora kultury i postępu.

Źródło: „Sodalis Marianus”, styczeń 1928, rok XXVII, zeszyt 1, część II. Wiara i Życie. S. 13-20.
Język uwspółcześniono.

czwartek, 13 września 2012

Immaculata



Ks. Antoni Stonner TJ

            Maria Niepokalanie Poczęta! Znacie treść dogmatu: Maria- jako Matka Boga- uprzedzającą mocą nadzwyczajnej łaski Zbawiciela, zachowaną została od grzechu pierworodnego. Upłynęło wilee wieków do chwili, w której ujęto w jasną formułę i w niezbitą prawdę Niepokalane Poczęcie. Protestanci, starokatolicy oburzyli się na to- mówiąc, że Kościół zmienił swoją naukę.- Pomylili się, gdyż zawsze Maria w obrzędach liturgicznych w katolicyzmie całym uważaną była za bezgrzeszną Istotę, za Niepokalanie Poczętą. Naturalnie, nazwy tej nie znano, ale wiedziano, że Maria mocą najściślejszego połączenia z Chrystusem musiała w swej czystości być wyniesiona ponad świętych i aniołów chóry. – Ona, Pogromicielka węża, z której Zbawiciel Ciało i Krew swą wziął, nie mogła ani na jeden moment ulegać władzy złych nieprzyjaciół.
            Znane są słowa Efrema, którymi Kościół z Edeny tak każe mówić do Zbawiciela: „Ty i Matka Twoja jesteście bez skazy, gdyż na Tobie żadna plama nie powstała- ani na Matce Twej zmaza.”
            Było to około 370 roku. Z tego widzimy, że niepokalana czystość Matki Najświętszej jaśniała zawsze w Kościele. Brakowało tylko teologicznej, a bardzo subtelnej pracy ducha, by źródła światłości zgłębić i uzasadnić: Niepokalane Poczęcie jako przyczyna Jej dziewiczości i wolności od wszelkich pożądań.
            Jakim niezastąpionym brakiem w katolickich sercach byłoby przeświadczenie, że tego Ideału Piękna nie ma? Tysiące wybawiła z trzęsawisk grzechu i tysiącom była tą siłą trwania w dobru, była wpływem błogosławionym, który nam kazał cenić kobietę, ustrzegł ogniska rodzinne od zagłady, a nam niejednokrotnie pozwoliła zachować niewinność z trudem bronioną.
            Ale czyż z tym kończy się znaczenie Niepokalanego Poczęcia? Zdaje mi się, że obecnie dla nas jest ono jeszcze głębsze i wartościowsze. Zatrzymajmy się myślą na chwilę przy tym przedmiocie. Z mroków Adwentu wykwita postać Niepokalanie Poczętej- jak Chrystus ręką Boga utworzona, jak On w Boskim umyśle poczęta. W jako bez zmazy poczętej, nie ma w Niej żadnej winy, nie ma i pożądliwości. Posiada prócz wspólnej łaski z nami, podobnie jak pierwsi rodzice, oprócz łaski uświęcającej, jeszcze szczególny przywilej wolności od wszelkiej skłonności do złego, posiada pełnię władzy duszy nad ciałem.
            My, dzieci Ewy, od urodzenia nie posiadamy łaski uświęcającej, która spływa dopiero wraz z wodą Chrztu św. Nienaruszoność też nam nieznana, gdyż pożądanie ciała pozostało w nas mimo Znaku Zbawienia. A teraz jedno pytanie: czyż w nas nie płonie tęsknota za łaską, a przede wszystkim za tą nienaruszalnością, aby dusza była tym, do czego ją Bóg stworzył, nieograniczoną władczynią nad światem i nad ciałem, które powinno stać się powolnym narzędziem dobra i piękna, ale nie przyczyną tylu okropnych upadków i grzechu? Nie ma zapewne takiego serca, w którym by nie tliła się tęsknota raju, by stać się tym, czym ongiś byliśmy. Narody śnią o tym w swych mitach rajskich, a my śnimy w głębiach dusz naszych.- I właśnie w dziecku nas tak to pociąga, że w nim nie drzemie pożądanie. Dlatego, patrząc w wielkie gwiazdy oczu dziecięcych, możemy powtórzyć za poetą: Kinderauge, Diamant, In der Erde Wustensand. Muss dir leuchten still zuruck Welten von versunkenem Gluck.- Tak, światy utraconego szczęścia. Czyż tęsknota za tym, czym nasi pierwsi rodzice się cieszyli, co w Maryi widzimy, czego my już dzisiaj nie mamy, ma zostać tu na ziemi niespełnioną?
            Albo czyż Maryja, Niepokalanie Poczęta i dlatego wolna od pożądliwości wszelakiej, nie jest tym ideałem, za którym podążać byśmy chcieli? A czyż nie w innej myśli odmówił wam Bóg uwolnienia od zmazy i nienaruszoności, abyśmy wpatrzeni w ideał Boga- Człowieka i Jego Matki, w zaciętej, ale zwycięskiej walce, w siłę Jego mocni, z powrotem przywilej ten odzyskali? A więc nie tylko należy strzec się grzechów śmiertelnych, ale starać się coraz więcej i więcej unikać najlżejszych pokus. Mówicie, że to jest niemożliwe. Nie zapominajmy nigdy o tym , że nawet- gdy jesteśmy w stanie łaski, nie jesteśmy jeszcze tym, czym pierwotnie mielibyśmy być w myśli Boga. Wtedy to, gdy Bóg chciał swój majestat w stworzeniach objawić, mieliśmy chodzić w chwale świętości i nienaruszoności, cieszyć się pełnią władzy nad ciałem, wolni od wszelkich złych pożądliwości- oto był zamiar Boży. Utraciliśmy to przez rodzica naszego Adama. Lecz łaska, która zstępuje na nas w dniu Chrztu świętego, niejako wyprostowuje skrzydła ducha naszego w kierunku pierwotnych zamiarów Przedwiecznego, domagając się od nas uzupełnienia zamysłów Boga. W pierwszym liście św. Jana czytamy( 1 J 3, 9): „Wszystko, co się narodzi z Boga, nie grzeszy, gdyż nasienie Jego w nim trwa.”- Tak, nie może grzeszyć, gdyż od Boga pochodzi. Ale to nie znaczy, że kto posiada łaskę uświęcającą, nie może grzeszyć. Nie, Apostoł wyraźnie mówi: łaska i grzech wykluczają się wzajemnie, jak woda i ogień. Łaska nam jest na to dana, by uniemożliwić grzech. Im większe panowanie zdobywa w duszy ludzkiej, tym trudniej o ciężkie próby i grzechy. W tym życiu łaska w zupełności może nie zwyciężyć. Ale po tamtej stronie, gdy pęknie w nas złożone nasienie, w duszy rozleje się cała jej wspaniałość i wtedy doprawdy będziemy bez grzechu mimo wolności, która i tam nas nie opuści; pokusa, grzech nie będą mieć do nas przystępu. Może niejeden z nas doświadczył, jak w chwilach próby i grzechu łaska opiera się złu. Nie była to lekka kapitulacja, ale formalne wyrzucenie zła z duszy. Taka jest moc łaski, zwróconej w kierunku odzyskania nienaruszalności. U świętych działanie łaski tak daleko się posuwa, że wyklucza coraz większą ilość pokus, a niektórych tak przemaga, że ich życie doczesne, mogłoby być już początkiem chwały wiecznej. Tak są uduchowieni, że ciało jest jedynie posłusznym narzędziem ich woli, a świat próby i grzechu oddalony w niedostępne dla nich strony. Czyż to, co świętym było dostępne, nie mogłoby stać się naszym udziałem?
            Zapewne; życie jest walką i zawsze nią będzie. Ale jest różnica między jedną walką a drugą. Jest walka, która nas niemocnymi czyni, siły targa i ta druga, która wzmacnia, sił dodaje.
            Są dusze, które wysilają całą swą tężyznę na walkę z pokusami i ledwo jedną odeprą, już druga, trzecia przychodzi; gdzie bądź, na ulicy, w pokoju, wszystko porywa je i nęci. Cóż to za biedne stworzenia! Ciągle wahające się na ostrzu dobra i zła, całą siłę wytężające jedynie na obronę! Czy to słuszne? Byłoby tak, gdyby świętość była czymś negatywnym, wtedy można by o tym mówić! Wtedy zadanie nasze polegałoby na tym, aby utrzymać w czystości i jasności swą duszę.
            Ale czyż świętość jest tylko chronieniem się przed brudem i zamieszaniem? Czyż nie jest właśnie czymś najbardziej pozytywnym, tętniącym Bożym życiem, czystą pełnią miłości, domem cnót? Dom ten, aby mógł istnieć w przepychu, człowiek, aby go mógł zbudować, wznieść jego wieże i kolumny, potrzebuje dużo wolnych sił. Myślę, że ładnieby nas Bóg przyjął- gdybyśmy nic więcej nie przynieśli ze sobą, jak tylko to, cośmy otrzymali przy Chrzcie świętym. Wiemy, jak tego sługę przyjął, który zagrzebał otrzymany talent. Tej ciągłej, nużącej walce, która nigdy do zupełnego nie doprowadzi zwycięstwa, najwyżej do przejściowego zawieszenia broni, musimy położyć kres przez energiczne wyrwanie się w górę, musimy zdobyć panowanie nad pożądaniem, by w ten sposób zabezpieczyć sobie swobodę rąk dla pozytywnej pracy. Wiem, że i wtedy nie można być wolnym od pokus, nawet ciężkich. Widzimy to w życiu świętych.
            Jeden ze świętych tak ciężko zapadł na nerwy, że Ojcowie przebywający z nim uskarżali się w ostatnich latach jego życia na drażliwość jego i przykrości, jakie im sprawiał. Jak ciężko inni święci byli doświadczani na łożu boleści, to także wiemy. Nie zapominajmy jednak, że to były wyjątki. Stopniem, który wszyscy osiągamy, wychodząc poza pierwsze stopnie doskonałości, jest zmniejszanie się pokus, które zawisłe od pewnych okoliczności, coraz trudniejszy mają do nas przystęp.- Szczególniej my, katolicy, możemy to stwierdzić, jak wierna współpraca z łaską ucisza nawałnice walki, pokusy wyłaniają się jako psychiczne podrażnienia, których obecność odczuwa dusza raczej jako przykrość, niż jako zwabienie i ponętę.
            Zawsze mnie zastanawiały słowa św. Ignacego, tyczące się zachowania czystości, zawarte w konstytucji zakonu. „To, co tyczy się ślubu czystości, nie potrzebuje większych objaśnień, gdyż znaną rzeczą jest, jak doskonale powinni ją zakonnicy pełnić; podobną ma być ona do czystości aniołów na duszy i ciele.” Zauważmy: czystość aniołów, istot zupełnie duchowych, pozbawionych pożądliwości cielesnych, czyli nie tylko przezwyciężenie, ale możliwie jak największe oddalenie pokus ciała, nawet we śnie! I to da się osiągnąć. Słyszałem o jednym mężczyźnie, który co rok wyjeżdża do nowicjatu w Tisis na rekolekcje, choć mógł je w swej Kongregacji Mariańskiej odprawić. Spytacie się o powód? Zapewne on istniał i to głęboki. Wyjawił go też bez ogródek: „Nie tylko czuję brak nauk, ale czegoś więcej, odczuwam potrzebę przykładu nowicjuszy z Tisis, pragnę tych młodych ludzi widzieć w jadalni, na korytarzach, w ogrodzie, jak spokojnie przechadzają się, spełniając swe prace, bez troski oddani swej władzy, pełni wewnętrznego spokoju, niewinni, jak dzieci szczęśliwi. Wydaje mi się wtedy, że jestem w dużym, słonecznym pokoju szkolnym. Chcę dzieckiem być z dziećmi.”
            Nowicjusze z Tisis- to nie dzieci, dużo z nich jest w wieku 10-30 lat, w wieku rozwoju namiętności, dużo też takich, którzy przeszli okropności wojny i twardą 4-letnią służbę po etapach.
            Oto moc nadprzyrodzoności, w której promieniach, jeśli tylko pozwala się działać, dźwiga się natura. „ Nach einer neuen Kindheit ist mir weh. Die ich ferner durch Wolken schimmern seh. Sie lachelt uberselig wie Engelsgeleucht, nach ihren Strahlen ist mir das Auge feucht.” Nie tylko w klasztorze jest to możliwe, ale i w świecie.
            Na pewno nie raz spotkaliśmy w życiu ludzi, na których czołach i w oku jaśniała taka niezwalczona czystość, że zdawać by się mogło, jakby w ich twarze tryskały całe wiązki promieni słonecznych. Tak czystym był ich głos tak lekki, elastyczny ich chód, że mimowolnie płynęły nam myśli: oto cały człowiek bez załamań i wewnętrznych zaburzeń. W nich każde włókno i żyłka duszy były odwrócone od wszystkiego co nieszlachetne, powszednie. Dużo dusz młodych poznałem i znalazłem wśród nich wybrane. Błogosławieństwo wam ludziom słonecznym w murach klasztornych i poza nimi!
            Na zakończenie skierujmy wzrok jeszcze raz na potężną Panią i Władczynię. Ponad moralnym trzęsawiskiem i bagnem, które po wojnie rozlało się nad nami- czarną i upiorną zjawą wyrastają na rozmaitych miejscach, podobne zmąconemu światłu, kina, teatrzyki, pusty śmiech, szaleństwo użycia, to znów raz po raz wydziera się krzyk zwątpienia zbłąkanych i uwiedzionych, ponad tym morzem bezmiernym i jak noc czarnej nędzy ludzkiej i grzechu unosi się Postać ta w blasku gwiazd, spokojna, bez lęku, obaw, upadku.- Nigdy nie miała też nic wspólnego z tym, co na ziemi chybocze się w kałuży zła; uświęcona od pierwszej chwili poczęcia, nie doznała ani przez chwilę przekleństwa grzechu i jego pożądliwości.
            Bracia, Siostry! W takiej chwili obraz ten nie jest tylko wołaniem ostrzegawczym, by grzechu ciężkiego nie popełnić, lecz gorącym wezwaniem do uwolnienia się od ciężkich pokus i pożądań złego. Kiedy fale brudu wysoko sięgają, nie wystarcza jedynie defensywa. I nie wystarcza lepienie spróchniałej grobli i pozostanie na niej. Takiemu zalewowi trzeba przeciwstawić łom granitowy, łom czystego, pozytywnego życia, wystawić go tak wysoko i silnie, by nawet ostatnie krople piany trującego elementu opadły bezwładnie.
            W świecie fala zalewa tysiące bez ich oporu. Tym mocniej wytężyć nam trzeba każdy muskuł. Ani kompromis, ani pakt, ani nawet ustawiczna mizerna walka tu nie wystarcza, ale panowanie, celowe oraz potężniejsze władanie sobą. W świecie znajdują sobie ludzie coraz inne sposoby i drogi, aby się wzajemnie drażnić przez spojrzenia, rąk uścisk czy inne formy zetknięcia się( pomyśleć o nowoczesnych tańcach). Niech przez spojrzenie i ręki uścisk znowu dusza przemawia. Dlatego zostały nam dane od Boga, by były narzędziami, aby słońce dawały, miłość niosły, nie grzeszny, zmysłowy żar.
            Maria, Niepokalanie Poczęta Pani, może nam tu pomóc. Jej czysta postać unosi się nad nami w tej wietrznej nocy, nasze siły niech pochłonie miłość ku Niej, abyśmy szukali tego co niebieskie, a pominęli ziemskie, grzeszne cele.
            Jej wstawiennictwo niech wznieci w nas potrzebną łaskę przetworzenia się w wolne dzieci Boże, niech nam wyjedna możliwe uwolnienie od ciężkich doświadczeń i grzesznych pragnień.
            Ave Virgo Virginum! W imieniu czystych dusz, słonecznych dusz, które skłaniają się Tobie ze wszystkich ołtarzy, stanów, murów klasztornych i ze świata, pozdrawiamy Ciebie czysta, wspaniała Pani!

Źródło: „Sodalis Marianus”, luty 1928, rok XXVII, nr 2, część I. Życie sodalicyjne. S. 33-37
Język uwspółcześniono.