Pomiędzy starcami, przebywającymi w naszym zakładzie był także starszy
pensjonowany marynarz, który przez 38 lat pełnił służbę na okręcie.
Zdrowie jego było bardzo zrujnowane, charakter samowolny i nadzwyczaj
przykry, "humor najczęściej nieznośny; stąd też otaczający nie lubieli
go. Smutne także przejścia, które miał w rodzinie, zwiększyły jeszcze
jego złe usposobienie. Widząc to siostra, której chorzy byli powierzeni,
starała się uczynić co tylko było w jej mocy dla tego biedaka, oddając
mu wszelkie usługi - byle tylko pozyskać Bogu tę duszę tak szaloną i
daleką od wszelkich praktyk religijnych.
Pewnego dnia, gdy nasz
marynarz był więcej rozdrażniony niż zwykle i pogrążony w jakichś
czarnych myślach, starała się siostra troskliwie wybadać, co mu
właściwie dolega. "Chce siostra wiedzieć co myślę?... to powiem: wkrótce
mam zamiar udać się do C, gdzie zabiję moją siostrę, a potem sobie w
łeb strzelę"... Po takiem zwierzeniu siostra, chcąc ratować biedaka,
przedstawia mu co tylko dyktowało jej dobre serce, prosi go, by się tak
ohydnej pokusie nie poddał - a przedewszystkiem, starała się go oddać
pod opiekę Marji Niepokalanej. - "Jeżeli Pan chce mi zrobić przyjemność,
to proszę przyjąć ten medaliczek Najśw. Panny; - włożę go Panu do
kieszonki i proszę go nie wyjmować." "Dobrze siostro" - odpowiedział.
Po
kilku miesiącach, piękna pogoda pozwoliła mu zrobić małą wycieczkę po
morzu, co mu przypomniało jego młodość i wielce go pocieszyło. Lecz zato
zdrowie tak się nagle pogorszyło, że musiał położyć się do łóżka.
Przywołany lekarz stwierdził uszkodzenie tętnicy i oświadczył, że
skutkiem tego, w każdej chwili może chory skończyć, Z tego więc powodu
obawiałyśmy się bardzo o jego duszę i modliłyśmy się o jego nawrócenie.
Ale chwila naznaczona przez Boga nie nadeszła jeszcze. Chory tyle razy
powtarzał: "niech mi tylko nie przyprowadzają księdza", że trzeba było
dać mu pokój, a nawet uprzedzić kapelana. Słusznie się obawiano, by nie
wpadł w ostateczną rozpacz i nie odebrał sobie życia; wspominał już
bowiem, że chce oknem wyskoczyć, a wiedziałyśmy też, że i ojciec jego
sam sobie życie odebrał...
Po kilku dniach daremnego
wyczekiwania, odważył się ksiądz kapelan odwiedzić naszego "chorego.
Ten, przyjął go wcale dobrze. Kapelan, wiedząc jak dusza ta trudną była
do pozyskania, nie robił mu nawet wzmianki o spowiedzi. Choroba biednego
marynarza nie zmniejszała się, owszem szybkie czyniła postępy; dlatego
też coraz gorętsze modły zanoszono do Boga... Pewnego ranka, przybyła do
mnie siostra M., wołając ucieszona: "Zwycięstwo odniesione, B. chce się
spowiadać, prosi o księdza". Jakże wielką była radość nasza i
wdzięczność po tym wielkim niepokoju, jakiego doznawałyśmy za każdym
powtarzającym się u chorego atakiem. Ale Matka Najśw. czuwała nad tym
biednym zbłąkanym, który przecież chował dla Niej w sercu swojem
iskierkę miłości; medalik Jej zawsze jest potężną obroną przeciw
napaściom szatana.
Odprawiwszy spowiedź, przyjął on pobożnie św.
Wijatyk w obecności wszystkich sióstr, jak to sobie sam życzył. A czas
już był wielki. Pan Jezus przyszedł zaopatrzyć na drogę wieczności tego
biedaka, który, nawróciwszy się, spędził ten dzień spokojnie i z
poddaniem się Woli Bożej, twierdząc, że to ostatni dzień jego życia. W
rzeczy samej, choć nie zdawało się, że jest tak źle, zamknął jakby do
snu oczy i spokojnie przeszedł do wieczności.
Było to 1 lutego.
Jakże słodkiem być musiało obudzenie się tej duszy, oświeconej przez
Tego, który jest prawdziwą światłością naszą. Najświętsza Dziewica,
która go strzegła wśród burz i nawałnic, na które bywał narażony na
okręcie, teraz sama wśród pokus, chciała się stać dla niego "Bramą",
otwierającą mu niebo.
Siostra Miłosierdzia
Źródło: Rycerz Niepokalanej - Styczeń 1 (13) 1923, s. 9
Pisownia oryginalna
Nadesłał: ethanol
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz