Gdy się zbliża święto zmarłych, nie od rzeczy będzie zapytać, na czym wiele osób, zwłaszcza w miastach, opiera pamięć o zmarłych. Oto na tym, że w dniu tym na grobach składają wieńce, zapalają światła, ale o modlitwie za nimi, o ofiarowaniu dobrych uczynków ani nie pomyślą. Wygląda to tak, jakby ktoś na domu więźnia, czy jeńca zawiesił kwiaty, zapalił światło, co dla więźnia lub jeńca jest obojętne, a nie postarał się o wykupienie go, gdy może albo nie dał mu pożywienia i napoju.
Jak dobra matka troszczy się o swe dziecię, tak Matka nas wszystkich- Kościół św., troszczy się o dusze czyśćcowe. Nie ma dnia, nie ma żadnego nabożeństwa kościelnego, gdzie nie byłoby choćby krótkiej modlitwy za dusze czyśćcowe. Pomimo tego Kościół św. przeznacza w roku jeden dzień, to jest 2 listopada, jako szczególnie poświęcony modlitwom za dusze zmarłych. W tym dniu każdy kapłan może odprawić trzy Msze święte żałobne, wszyscy wierni mają w tym dniu starać się pozyskać jak najwięcej zasług przez swe modlitwy i dobre uczynki, i ofiarować je za dusze w czyśćcu cierpiące.
Dusze czyśćcowe same dla siebie nic uczynić nie mogą. Za to my, póki żyjemy na ziemi, możemy ich pobyt w czyśćcu skrócić albo zupełnie ich wybawić z tego więzienia, gdzie się wypłacają Bożej sprawiedliwości.
Mamy wiele środków, którymi możemy pomagać duszom w czyśćcu: Msza św. odprawiona lub wysłuchana, Komunia święta w ich intencji przyjęta, modlitwa, ofiarowanie odpustów, post, jałmużna, umartwienie, cierpieia.
Musimy wiedzieć i wierzyć, że męki czyśćcowe są bardzo ciężkie, bo jak mówią Ojcowie Kościoła i uczeni teologowie, równają się mękom piekielnym, z tą tylko różnicą, że są czasowe, a nie wieczne. Choćby dusze czyśćcowe żadnych mąk nie cierpiały, to już samo odłączenie od Boga jest największą męką.
Pan Bóg z żalem je karze, czeka i pragnie, aby rozbrojono Jego Sprawiedliwość. Choćby nawet Bóg chciał wybawić dusze z czyśćca, które jeszcze swych kar nie odpokutowały, to one same nie zgodziłyby się na to, aby wejść do nieba choćby z maleńką plamką na sobie. Że Bóg karze z żalem te dusze, nie możemy w to wątpić, bo w Piśmie Świętym użala się, że Go nie rozbrajają, gdy chce ukarać grzeszników, którzy są Jego nieprzyjaciółmi.
Święty węzeł miłości chrześcijańskiej ciągle wiąże dusze czyśćcowe z nami. Są to nasi przyjaciele i duszpasterze, którzy pracowali nad naszym zbawieniem. Są tam nasi rodzice, bracia, siostry, krewni nasi; otóż to cierpią wtedy, kiedy my używamy życia, które oni nam dali, dostatków, które nam zostawili. Ci wtedy pośród płomieni podnoszą ku nam ręce i błagające głosy: "Zmiłujcie się, zmiłujcie się nad nami, przynajmniej wy krewni i przyjaciele nasi". W tym jakby słyszę głos:
Gdym się z tym światem rozstawał,
Wtenczas mnie każdy żałował,
A gdym skonał, choć widzieli,
O duszy mej zapomnieli. O Jezu!
Wprost dziwić się trzeba, jak niektórzy ludzie za życia się kochają, a gdy jedno z nich umrze, zapominają o nim zupełnie. A jak już nie gniewać się na dzieci, które otrzymały od rodziców majątek lub wykształcenie, a o duszach swych rodziców nie pamiętają. Po latach ich dzieci będą używać dóbr, które oni im z trudem zgromadzą, a oni, jeśli z miłosierdzia Boskiego unikną piekła, całe lata będą się wypłacać Boskiej Sprawiedliwości w czyśćcu, a na pewno nikt o nich nie wspomni. Pismo Święte mówi: "Jaką miarką mierzycie wy, taką wam odmierzą."
Wielka nagroda czeka tych, co się modlą za dusze w czyśćcu i przychodzą z pomocą sierotom ubogim, bo nie na darmo Pan Jezus powiedział: : "Co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili".
J. Serafin
Źródło: "Przewodnik katolicki" nr 45, rok 39, Poznań, dnia 5 listopada 1933 r., str. 716
Pisownię częściowo uwspółcześniono.
poniedziałek, 29 października 2012
sobota, 20 października 2012
"Marii zawdzięczam życie..."
Było to w kwietniu 1945 r., podczas ostatnich krwawych walk drugiej Armii polskiej w okolicach Drezna. Niewielki transport szpitala polowego otoczyły znienacka oddziały pancernej dywizji Goeringa. Po krótkiej walce z czołgami, musieliśmy uciec.
Zeskoczyłem z motoru. Obejrzałem się. Tuż, blisko mnie płonął samochód z chorymi. Niemcy dobijali rannych. Podchodzi do mnie oficer SS. " Oddać broń!" Zrywa mi z pasa pistolet. Jestem w niewoli. Przy mnie stanęli żołnierze. Każe nam ustawić się w szereg i zejść do rowu. Staję drugi z kolei.
SS-man zachodzi z tyłu do pierwszego z brzegu. Nagły strzał i żołnierz, trafiony w głowę, usuwa się bezwładnie na ziemię. Jesteśmy więc, wbrew prawu ochrony jeńców, rozstrzeliwani.
W ostatniej chwili wznoszę myśl do Boga i udzielam ogólnego rozgrzeszenia. Sąsiad mój z lewej strony już upadł. Krótki, jak błyskawica, akt do Niepokalanej. Czuję charakterystyczne uderzenie w tył głowy, wstrząs... i tracę przytomność...
Orzeźwił mnie chłód nocy kwietniowej. Żyję! Słyszę niemieckie wrzaski. Otwieram oczy. Leżę w przydrożnym rowie wśród zabitych. Budzi się we mnie dziwny, nieprzezwyciężony strach, by mię nie zgniotły przejeżdżające czołgi. Obolała twarz obłożona zakrzepłą krwią. Leżąc nieruchomo, obmyślam plan ucieczki z pobojowiska. Czekam odejścia nieprzyjaciela. Nad ranem spostrzegam wokół siebie pustkę. Czołgam się z rowu, wstaję i chwiejnym krokiem uciekam do pobliskiego lasu. Zaszywszy się w gąszcz, orientuję się przy pomocy kompasu, gdzie jestem.
Dziękuję Bogu i Jego Matce za dotychczasową opiekę i przyrzekam ogłosić tę łaskę publicznie, jeśli mi pozwoli stąd się wydostać.
Instynktownie kieruję się na północny wschód, bo tam są nasze linie, zdradza je niezbyt odległy huk armat. Przypominam sobie, że mam z sobą jeszcze konsekrowane Hostie. Spożywam je i wzmocniony Chlebem anielskim, zaczynam wędrówkę. Nad wieczorem dostaję się znowu w strefę ognia artyleryjskiego wojsk sowieckich. Zmęczony zasypiam.
Obudził mnie bliski huk dział. Na polanie dostrzegam w szarym mroku wiosennego świtu sylwetki czołgów i żołnierzy niemieckich. Za wszelką cenę nie chciałbym się dostać ponownie w ich ręce.
Czekam. Godziny dłużą się w nieskończoność, lecz żołnierze nieprzyjacielscy odchodzą. Pojedynek artyleryjski trwa nadal, a pociski padają koło mnie. Nareszcie niemieckie samochody pancerne i czołgi odstępują. Niknie natężenie ognia sowieckiego. Jestem znów ocalony od śmierci.
Jeszcze jeden dzień wędrówki samotnej w nieznanych lasach i wreszcie przez mgłę zmęczonych źrenic, spostrzegam w lesie żołnierzy radzieckich. Odprowadzają mnie do swego sztabu, ten odsyła do pierwszej polskiej brygady pancernej i po paru dniach dostaję się do mojej dywizji. Ogólne zdumienie. Wiedziano już bowiem o całkowitym zlikwidowaniu mego oddziału. Potem odprawiłem dziękczynną Mszę świętą, bo doświadczyłem matczynej opieki Niepokalanej, przeżywszy groźne chwile.
o. Celzy Jan Rdzanek, franciszkanin
kapelan 9 dyw. piechoty Wojska Polskiego
Źródło: Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 113
Zeskoczyłem z motoru. Obejrzałem się. Tuż, blisko mnie płonął samochód z chorymi. Niemcy dobijali rannych. Podchodzi do mnie oficer SS. " Oddać broń!" Zrywa mi z pasa pistolet. Jestem w niewoli. Przy mnie stanęli żołnierze. Każe nam ustawić się w szereg i zejść do rowu. Staję drugi z kolei.
SS-man zachodzi z tyłu do pierwszego z brzegu. Nagły strzał i żołnierz, trafiony w głowę, usuwa się bezwładnie na ziemię. Jesteśmy więc, wbrew prawu ochrony jeńców, rozstrzeliwani.
W ostatniej chwili wznoszę myśl do Boga i udzielam ogólnego rozgrzeszenia. Sąsiad mój z lewej strony już upadł. Krótki, jak błyskawica, akt do Niepokalanej. Czuję charakterystyczne uderzenie w tył głowy, wstrząs... i tracę przytomność...
Orzeźwił mnie chłód nocy kwietniowej. Żyję! Słyszę niemieckie wrzaski. Otwieram oczy. Leżę w przydrożnym rowie wśród zabitych. Budzi się we mnie dziwny, nieprzezwyciężony strach, by mię nie zgniotły przejeżdżające czołgi. Obolała twarz obłożona zakrzepłą krwią. Leżąc nieruchomo, obmyślam plan ucieczki z pobojowiska. Czekam odejścia nieprzyjaciela. Nad ranem spostrzegam wokół siebie pustkę. Czołgam się z rowu, wstaję i chwiejnym krokiem uciekam do pobliskiego lasu. Zaszywszy się w gąszcz, orientuję się przy pomocy kompasu, gdzie jestem.
Dziękuję Bogu i Jego Matce za dotychczasową opiekę i przyrzekam ogłosić tę łaskę publicznie, jeśli mi pozwoli stąd się wydostać.
Instynktownie kieruję się na północny wschód, bo tam są nasze linie, zdradza je niezbyt odległy huk armat. Przypominam sobie, że mam z sobą jeszcze konsekrowane Hostie. Spożywam je i wzmocniony Chlebem anielskim, zaczynam wędrówkę. Nad wieczorem dostaję się znowu w strefę ognia artyleryjskiego wojsk sowieckich. Zmęczony zasypiam.
Obudził mnie bliski huk dział. Na polanie dostrzegam w szarym mroku wiosennego świtu sylwetki czołgów i żołnierzy niemieckich. Za wszelką cenę nie chciałbym się dostać ponownie w ich ręce.
Czekam. Godziny dłużą się w nieskończoność, lecz żołnierze nieprzyjacielscy odchodzą. Pojedynek artyleryjski trwa nadal, a pociski padają koło mnie. Nareszcie niemieckie samochody pancerne i czołgi odstępują. Niknie natężenie ognia sowieckiego. Jestem znów ocalony od śmierci.
Jeszcze jeden dzień wędrówki samotnej w nieznanych lasach i wreszcie przez mgłę zmęczonych źrenic, spostrzegam w lesie żołnierzy radzieckich. Odprowadzają mnie do swego sztabu, ten odsyła do pierwszej polskiej brygady pancernej i po paru dniach dostaję się do mojej dywizji. Ogólne zdumienie. Wiedziano już bowiem o całkowitym zlikwidowaniu mego oddziału. Potem odprawiłem dziękczynną Mszę świętą, bo doświadczyłem matczynej opieki Niepokalanej, przeżywszy groźne chwile.
o. Celzy Jan Rdzanek, franciszkanin
kapelan 9 dyw. piechoty Wojska Polskiego
Źródło: Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 113
niedziela, 14 października 2012
"Naród pijaków zamienia się w hordę niewolników"
List pasterski episkopatu Polski, 1947 r.
Zabieramy głos w sprawie, która nas głęboko niepokoi i zawstydza. Chcemy was ostrzec przed pijaństwem, które rozlewając się odurzającym nurtem po naszych ziemiach, grozi zagładą wszystkiemu, co ludzkie, a poniewierką wszystkiemu, co boskie.
PRZEKLEŃSTWO WÓDKI
Ilekroć chciano naród polski fizycznie i duchowo osłabić, by go łatwiej pognębić, starano się go pogrążyć w opilstwie. Tak było za królów Sasów. Tak było przed niespełna wiekiem, gdy carski rząd zakazywał w diecezjach polskich ruchu trzeźwości powstającego z inicjatywy kościelnej dla zwalczania nałogu pijaństwa. Tak było również parę lat temu, gdy okupacja hitlerowska popierała u nas wszelkimi sposobami pijaństwo, tolerując życzliwie tajne gorzelnie i wypłacając rolnikom za dostawy zbożowe, premie w postaci wódki. Tymi sposobami chcieli najeźdźcy zwątlić nasz lud i wykryć środki polskiego ruchu oporu, "bo nie masz tam tajemnic, gdzie panuje opilstwo" ( Prz 30, 4)
Okupantów hitlerowskich zmiotła karząca Opatrzność. Usuwamy z naszego życia ślady ich złowrogiego najazdu. Z wielkim trudem dźwiga się naród do życia, wynędzniały, wyczerpany z sił, zagrożony w swym bycie. Rozsądek każe skupić w odnowie wszystkie energie, ratować każdą kruszynę polskich wartości, a nade wszystko strzec moralności chrześcijańskiej, bez której odbudowa byłaby nietrwała. Niestety wielu nie słucha głosu rozsądku. Zagłusza go zbyt często karygodna lekkomyślność i chęć używania.
Z bólem stwierdzamy, że pijaństwo ogarnęło szerokie warstwy. Popijają niestety już także kobiety. Do picia bierze się tu i tam nawet młodzież szkolna. Gdyby to dłużej potrwać miało, czekałaby nas przyszłość ponura. Narodowi groziłoby zwyrodnienie i zguba.
Wódka niszczy dobrobyt. "Pracownik opiły nie wzbogaci się", mówi Pismo Święte ( Syr 19, 1). Przez pijaństwo ludzie majętni stają się żebrakami i nędznie kończą swe dni w przytułku dla bezdomnych lub wprost na ulicy. Iluż to nieszczęśliwych strąciła wódka na dno nędzy i poniżenia, a ich rodziny w otchłań biedy!
Wódka wysysa z człowieka zdrowie i siły żywotne. W krew sączy truciznę, pożera serce, nerwy i mózg, wycieńcza całe ciało i rzuca je na pastwę suchotom, przedwczesnemu zniedołężnieniu i obłędowi. Następstwa pijaństwa przechodzą z ojca na dzieci, mnożąc armię zwyrodnialców, niedołęgów umysłowych i kalek. Z wielkiej liczby ludzi nerwowych, przewrażliwionych, kłótliwych, histeryków znaczna część popadła w te choroby i zboczenia wskutek alkoholowego zatrucia organizmu, po części już u swych przodków.
Co gorsza pijaństwo łamie charakter człowieka, zabija myśl, wyjaławia serce, paraliżuje wolę, podcina wartości moralne i społeczne, zmniejsza, a często zupełnie przekreśla twórczość ludzką. Człowiek oddany nałogowi pijaństwa podobny jest do śpiącego sternika, który bezwolnie wypuszcza ster z ręki i pozwala okrętowi rozbić się o skałę. Alkoholik staje się samolubem, zatraca związek z rodziną oraz poczucie przynależności do Kościoła i Państwa. Dla zaspokojenia pragnienia wódki, gotów jest poświęcić swój honor, swój obowiązek, rodzinę, a w końcu ojczyznę.
Politowania godna jest rodzina pijaka. Tracąc w jednym dniu to, co zapracował przez tydzień, a może przez miesiąc, alkoholik wprowadza do swej rodziny nędzę, cierpienie, choroby, smutek. Niszczy jej szczęście, jej radość i pokój. Wypędza z domu ducha Chrystusowego, a wnosi pod swój dach kłótnie, obrzydliwość, awantury, wstyd. A już nie daj Boże, gdy rozpije się kobieta. "Niewiasta opiła- gniew wielki, a zelżywość i hańba jej nie będzie zakryta." ( Syr 26, 11) Taka matka pije niechybnie śmierć moralną swej rodziny.
Cóż wart naród, który oddaje się pijaństwu? Marnując na wódkę swój dobytek, słabnie rasowo i wyradza się, marnieje pod względem duchowym, traci umysłową bystrość, upada moralnie, pozbawia się funduszy na cele kultury i cywilizacji, zatraca zdolność tworzenia, obojętnieje na sprawy publiczne, wyzbywa się swych posłannictw, naraża się na katastrofy... Naród pijaków zamienia się w hordę niewolników.
Wreszcie w świetle wiary, pijaństwo należy uważać za zapowiedź utraty życia wiecznego. Zabijając w człowieku sumienie i wrażliwość na przykazanie Boże, pijaństwo przytępia wiarę, wyziębia miłość, zaciera poczucie społeczne, zniekształca obraz Boży w duszy, gasi w sercu nadprzyrodzone życie łaski. Pijaństwo jest kapitulacją i klęską ducha przed zwierzęcością. Jest nie tylko chorobą i niedolą, lecz także winą. To też ściąga na człowieka karę niebios: "nie myślcie się" , woła św. Paweł do zepsutych Koryntian: " pijacy nie posiądą Królestwa Bożego." ( 1 Kor 6, 9-10)
APEL DO NARODU
Nie ustawał Kościół święty w przestrogach przed pijaństwem i nawoływaniu pijaków, by się opamiętali. Od stu lat powstają z natchnienia religijnego ruchy abstynenckie, bractwa wstrzemięźliwości i różnego typu akcje antyalkoholowe.
Wobec powojennego nawrotu pijaństwa, który jest wyjątkowo groźny ze względu na zadanie i warunki życia polskiego w obecnej chwili, wzywamy duchowieństwo świeckie i zakonne, by dołożyło wszelkich starań celem ratowania od pijaństwa wiernych, w jakikolwiek sposób powierzonych ich pieczy duszpasterskiej. Niech po parafiach powstają ruchy abstynenckie i niech pełnym życiem zakwitną znowu bractwa wstrzemięźliwości.
Do małżonków zwracamy się z serdecznym apelem, by unikali spożywania wódki samogonu, absyntu, bo tylko wtedy rodzić się im będą dzieci zdrowie, piękne, zdolne i twórcze.
Zaklinamy rodziców, nauczycieli i wychowawców, by swoim wpływem i przykładem zaprawiali wcześnie młodzież do życia prostego, wstrzemięźliwego, higienicznego.
Odzywamy się z pasterską zachętą do drogiej, a obiecującej młodzieży polskiej, by w poczuciu swej godności i wielkich zadań, które jej Opatrzność wyznacza, potęgowała swego ducha, rozwijała swe siły, strzegła swej tężyzny fizycznej, wystrzegając się alkoholu, za którym idzie słabość moralna i rozluźnienie obyczajów. Niech nowe polskie pokolenie, opanowane i czyste, da krajowi ludzi moralnie pięknych, trzeźwych i rozumnych.
Wszystkich upominamy, by tępili plagę pijaństwa, by zwalczali zwyczaje obchodzenia uroczystości rodzinnych, patriotycznych, a nawet religijnych przy spożywaniu trunków oraz, by tępili stare nawyki pieczętowania napiwkiem kontraktów i umów handlowych.
Wyrażamy w końcu nadzieję, że czynniki państwowe, dbające o zdrowotność społeczeństwa, ujmą sprzedaż alkoholu w takie normy, iżby naród możliwie ratować przed degeneracją, którą pijaństwo niechybnie powoduje, a której nie mogą zrównoważyć finansowe korzyści, osiągnięte kosztem siły produkcyjnej polskiego obywatela.
Zbliża się era jakby nowego odrodzenia w Chrystusie. Z potwornej katastrofy świata, z przeklętej nocy zła, wyłania się dzień zbawienia. Polska kroczy ku świtowi chwały i wielkości. "Odrzućmy tedy uczynki ciemności, a obleczmy się w zbroję światłości. Jako we dnie uczciwie chodźmy i nie w ucztach i pijaństwach, nie w rozpuście i wszeteczeństwie, nie w zwadach i zazdrości, ale obleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa." ( Rz 13, 12-14)
Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 101-102
Zabieramy głos w sprawie, która nas głęboko niepokoi i zawstydza. Chcemy was ostrzec przed pijaństwem, które rozlewając się odurzającym nurtem po naszych ziemiach, grozi zagładą wszystkiemu, co ludzkie, a poniewierką wszystkiemu, co boskie.
PRZEKLEŃSTWO WÓDKI
Ilekroć chciano naród polski fizycznie i duchowo osłabić, by go łatwiej pognębić, starano się go pogrążyć w opilstwie. Tak było za królów Sasów. Tak było przed niespełna wiekiem, gdy carski rząd zakazywał w diecezjach polskich ruchu trzeźwości powstającego z inicjatywy kościelnej dla zwalczania nałogu pijaństwa. Tak było również parę lat temu, gdy okupacja hitlerowska popierała u nas wszelkimi sposobami pijaństwo, tolerując życzliwie tajne gorzelnie i wypłacając rolnikom za dostawy zbożowe, premie w postaci wódki. Tymi sposobami chcieli najeźdźcy zwątlić nasz lud i wykryć środki polskiego ruchu oporu, "bo nie masz tam tajemnic, gdzie panuje opilstwo" ( Prz 30, 4)
Okupantów hitlerowskich zmiotła karząca Opatrzność. Usuwamy z naszego życia ślady ich złowrogiego najazdu. Z wielkim trudem dźwiga się naród do życia, wynędzniały, wyczerpany z sił, zagrożony w swym bycie. Rozsądek każe skupić w odnowie wszystkie energie, ratować każdą kruszynę polskich wartości, a nade wszystko strzec moralności chrześcijańskiej, bez której odbudowa byłaby nietrwała. Niestety wielu nie słucha głosu rozsądku. Zagłusza go zbyt często karygodna lekkomyślność i chęć używania.
Z bólem stwierdzamy, że pijaństwo ogarnęło szerokie warstwy. Popijają niestety już także kobiety. Do picia bierze się tu i tam nawet młodzież szkolna. Gdyby to dłużej potrwać miało, czekałaby nas przyszłość ponura. Narodowi groziłoby zwyrodnienie i zguba.
Wódka niszczy dobrobyt. "Pracownik opiły nie wzbogaci się", mówi Pismo Święte ( Syr 19, 1). Przez pijaństwo ludzie majętni stają się żebrakami i nędznie kończą swe dni w przytułku dla bezdomnych lub wprost na ulicy. Iluż to nieszczęśliwych strąciła wódka na dno nędzy i poniżenia, a ich rodziny w otchłań biedy!
Wódka wysysa z człowieka zdrowie i siły żywotne. W krew sączy truciznę, pożera serce, nerwy i mózg, wycieńcza całe ciało i rzuca je na pastwę suchotom, przedwczesnemu zniedołężnieniu i obłędowi. Następstwa pijaństwa przechodzą z ojca na dzieci, mnożąc armię zwyrodnialców, niedołęgów umysłowych i kalek. Z wielkiej liczby ludzi nerwowych, przewrażliwionych, kłótliwych, histeryków znaczna część popadła w te choroby i zboczenia wskutek alkoholowego zatrucia organizmu, po części już u swych przodków.
Co gorsza pijaństwo łamie charakter człowieka, zabija myśl, wyjaławia serce, paraliżuje wolę, podcina wartości moralne i społeczne, zmniejsza, a często zupełnie przekreśla twórczość ludzką. Człowiek oddany nałogowi pijaństwa podobny jest do śpiącego sternika, który bezwolnie wypuszcza ster z ręki i pozwala okrętowi rozbić się o skałę. Alkoholik staje się samolubem, zatraca związek z rodziną oraz poczucie przynależności do Kościoła i Państwa. Dla zaspokojenia pragnienia wódki, gotów jest poświęcić swój honor, swój obowiązek, rodzinę, a w końcu ojczyznę.
Politowania godna jest rodzina pijaka. Tracąc w jednym dniu to, co zapracował przez tydzień, a może przez miesiąc, alkoholik wprowadza do swej rodziny nędzę, cierpienie, choroby, smutek. Niszczy jej szczęście, jej radość i pokój. Wypędza z domu ducha Chrystusowego, a wnosi pod swój dach kłótnie, obrzydliwość, awantury, wstyd. A już nie daj Boże, gdy rozpije się kobieta. "Niewiasta opiła- gniew wielki, a zelżywość i hańba jej nie będzie zakryta." ( Syr 26, 11) Taka matka pije niechybnie śmierć moralną swej rodziny.
Cóż wart naród, który oddaje się pijaństwu? Marnując na wódkę swój dobytek, słabnie rasowo i wyradza się, marnieje pod względem duchowym, traci umysłową bystrość, upada moralnie, pozbawia się funduszy na cele kultury i cywilizacji, zatraca zdolność tworzenia, obojętnieje na sprawy publiczne, wyzbywa się swych posłannictw, naraża się na katastrofy... Naród pijaków zamienia się w hordę niewolników.
Wreszcie w świetle wiary, pijaństwo należy uważać za zapowiedź utraty życia wiecznego. Zabijając w człowieku sumienie i wrażliwość na przykazanie Boże, pijaństwo przytępia wiarę, wyziębia miłość, zaciera poczucie społeczne, zniekształca obraz Boży w duszy, gasi w sercu nadprzyrodzone życie łaski. Pijaństwo jest kapitulacją i klęską ducha przed zwierzęcością. Jest nie tylko chorobą i niedolą, lecz także winą. To też ściąga na człowieka karę niebios: "nie myślcie się" , woła św. Paweł do zepsutych Koryntian: " pijacy nie posiądą Królestwa Bożego." ( 1 Kor 6, 9-10)
APEL DO NARODU
Nie ustawał Kościół święty w przestrogach przed pijaństwem i nawoływaniu pijaków, by się opamiętali. Od stu lat powstają z natchnienia religijnego ruchy abstynenckie, bractwa wstrzemięźliwości i różnego typu akcje antyalkoholowe.
Wobec powojennego nawrotu pijaństwa, który jest wyjątkowo groźny ze względu na zadanie i warunki życia polskiego w obecnej chwili, wzywamy duchowieństwo świeckie i zakonne, by dołożyło wszelkich starań celem ratowania od pijaństwa wiernych, w jakikolwiek sposób powierzonych ich pieczy duszpasterskiej. Niech po parafiach powstają ruchy abstynenckie i niech pełnym życiem zakwitną znowu bractwa wstrzemięźliwości.
Do małżonków zwracamy się z serdecznym apelem, by unikali spożywania wódki samogonu, absyntu, bo tylko wtedy rodzić się im będą dzieci zdrowie, piękne, zdolne i twórcze.
Zaklinamy rodziców, nauczycieli i wychowawców, by swoim wpływem i przykładem zaprawiali wcześnie młodzież do życia prostego, wstrzemięźliwego, higienicznego.
Odzywamy się z pasterską zachętą do drogiej, a obiecującej młodzieży polskiej, by w poczuciu swej godności i wielkich zadań, które jej Opatrzność wyznacza, potęgowała swego ducha, rozwijała swe siły, strzegła swej tężyzny fizycznej, wystrzegając się alkoholu, za którym idzie słabość moralna i rozluźnienie obyczajów. Niech nowe polskie pokolenie, opanowane i czyste, da krajowi ludzi moralnie pięknych, trzeźwych i rozumnych.
Wszystkich upominamy, by tępili plagę pijaństwa, by zwalczali zwyczaje obchodzenia uroczystości rodzinnych, patriotycznych, a nawet religijnych przy spożywaniu trunków oraz, by tępili stare nawyki pieczętowania napiwkiem kontraktów i umów handlowych.
Wyrażamy w końcu nadzieję, że czynniki państwowe, dbające o zdrowotność społeczeństwa, ujmą sprzedaż alkoholu w takie normy, iżby naród możliwie ratować przed degeneracją, którą pijaństwo niechybnie powoduje, a której nie mogą zrównoważyć finansowe korzyści, osiągnięte kosztem siły produkcyjnej polskiego obywatela.
Zbliża się era jakby nowego odrodzenia w Chrystusie. Z potwornej katastrofy świata, z przeklętej nocy zła, wyłania się dzień zbawienia. Polska kroczy ku świtowi chwały i wielkości. "Odrzućmy tedy uczynki ciemności, a obleczmy się w zbroję światłości. Jako we dnie uczciwie chodźmy i nie w ucztach i pijaństwach, nie w rozpuście i wszeteczeństwie, nie w zwadach i zazdrości, ale obleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa." ( Rz 13, 12-14)
Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 101-102
wtorek, 9 października 2012
Triumf papiestwa
Dzieje Kościoła są nierozerwalnie złączone z dziejami papiestwa. Obok wiary i obrzędów, papiestwo jest wyrazem jedności Kościoła. Póki Kościoła, póty papiestwa. Aż do końca świata ciągnąć się będzie nieprzerwany łańcuch papieży, a każdy z nich będzie posiadał całą pełnię władzy, udzielonej Piotrowi przez Chrystusa, każdy będzie wyobrazicielem Chrystusa w jego widomym Kościele.
Tam jest Kościół Chrystusowy: jeden, święty, apostolski i katolicki czyli powszechny, gdzie jest papież, prawidłowy następca św. Piotra.
Kto uderza w papieża, w jego najwyższą, bezpośrednią władzę w Kościele, ten uderza w opokę, na której Kościół stoi.
Wrogowie Kościoła a zwłaszcza wolnomyśliciele uderzają najczęściej w osobę papieża, wymieniając takich, którzy życiem swoim gorszyli wiernych. Byli tacy. Ale sam Chrystus w pierwszym papieżu doświadczył słabości ludzkiej natury, bo ten, którego nazwał opoką, który Go pierwszy wyznał przed ludźmi, pierwszy Go się zaparł.
A jednak został papieżem i pierwszy w Zesłanie Ducha Świętego nawrócił tysiące.
Cała schizma i cały protestantyzm zwalcza papieża jako głowę Chrystusowego Kościoła. Iluż sekciarzy nazywało go i nazywa antychrystem? Papista jest dla nich wyrazem obelżywym.
A jednak, zarówno hierarchia schizmatycka jak i gmina protestancka, pozbawione tej głowy, popadły w zależność od władzy świeckiej.
Jeden jedyny Kościół katolicki, jeden jedyny papież przez 1900 lat istnienia Kościoła utrzymał swoją niezależność.
Protestanci utrzymują, że Chrystus nie urządził żadnego Kościoła ani Piotra nie uczynił jego głową osobiście i w jego następcach. Stąd protestanci nie mają żadnej jednolitej organizacji kościelnej, żadnej jedności. Rozsypali się w piasek, którego w bryłę opoki zlepić nie można.
Dzięki papiestwu, ustanowionemu przez Chrystusa, jest dziś jedynie Kościół katolicki społecznością doskonałą, zwartą, niezależną, jest jedynym, nieomylnym stróżem prawdy, jedynym obrońcą kultury chrześcijańskiej, opartej o Chrystusa jako Boga- Człowieka. Dziś bowiem tylko Kościół katolicki ma nieskrępowaną przez żadną władzę świecką wolność głoszenia prawdy Chrystusowej i nieomylnego jej wykładu. Któż dziś potrafi tak odzywać się do świata jak papież, i kto jest słuchany z taką powagą?
Czyż to nie triumf papiestwa? Czyż tego triumfu nie zazdroszczą nam wrogowie Kościoła? Czy nie usiłują wprowadzić u siebie takiej hierarchii kościelnej i takiej jedności? Ale kogo uczynią głową? Zostaje im tylko państwo. A tylko w Kościele katolickim jest Chrystus ponad państwami, a nie państwa ponad Chrystusem.
Źródło: "Przewodnik katolicki" nr 27, rok 39, Poznań, dnia 2 lipca 1933 r.
Język uwspółcześniono.
Tam jest Kościół Chrystusowy: jeden, święty, apostolski i katolicki czyli powszechny, gdzie jest papież, prawidłowy następca św. Piotra.
Kto uderza w papieża, w jego najwyższą, bezpośrednią władzę w Kościele, ten uderza w opokę, na której Kościół stoi.
Wrogowie Kościoła a zwłaszcza wolnomyśliciele uderzają najczęściej w osobę papieża, wymieniając takich, którzy życiem swoim gorszyli wiernych. Byli tacy. Ale sam Chrystus w pierwszym papieżu doświadczył słabości ludzkiej natury, bo ten, którego nazwał opoką, który Go pierwszy wyznał przed ludźmi, pierwszy Go się zaparł.
A jednak został papieżem i pierwszy w Zesłanie Ducha Świętego nawrócił tysiące.
Cała schizma i cały protestantyzm zwalcza papieża jako głowę Chrystusowego Kościoła. Iluż sekciarzy nazywało go i nazywa antychrystem? Papista jest dla nich wyrazem obelżywym.
A jednak, zarówno hierarchia schizmatycka jak i gmina protestancka, pozbawione tej głowy, popadły w zależność od władzy świeckiej.
Jeden jedyny Kościół katolicki, jeden jedyny papież przez 1900 lat istnienia Kościoła utrzymał swoją niezależność.
Protestanci utrzymują, że Chrystus nie urządził żadnego Kościoła ani Piotra nie uczynił jego głową osobiście i w jego następcach. Stąd protestanci nie mają żadnej jednolitej organizacji kościelnej, żadnej jedności. Rozsypali się w piasek, którego w bryłę opoki zlepić nie można.
Dzięki papiestwu, ustanowionemu przez Chrystusa, jest dziś jedynie Kościół katolicki społecznością doskonałą, zwartą, niezależną, jest jedynym, nieomylnym stróżem prawdy, jedynym obrońcą kultury chrześcijańskiej, opartej o Chrystusa jako Boga- Człowieka. Dziś bowiem tylko Kościół katolicki ma nieskrępowaną przez żadną władzę świecką wolność głoszenia prawdy Chrystusowej i nieomylnego jej wykładu. Któż dziś potrafi tak odzywać się do świata jak papież, i kto jest słuchany z taką powagą?
Czyż to nie triumf papiestwa? Czyż tego triumfu nie zazdroszczą nam wrogowie Kościoła? Czy nie usiłują wprowadzić u siebie takiej hierarchii kościelnej i takiej jedności? Ale kogo uczynią głową? Zostaje im tylko państwo. A tylko w Kościele katolickim jest Chrystus ponad państwami, a nie państwa ponad Chrystusem.
Źródło: "Przewodnik katolicki" nr 27, rok 39, Poznań, dnia 2 lipca 1933 r.
Język uwspółcześniono.
poniedziałek, 8 października 2012
Widzialny czy niewidzialny?
Spotkać się możecie z sekciarzami, wywodzącymi się z protestantyzmu( nazwa od protestu Marcina Lutra), którzy będą was przekonywać, że Kościół jest społecznością niewidzialną. Powiadają oni, Kościół składa się ze samych( wyłącznie) "wierzących"; "wierzącymi" zaś nazywają tych, którzy mają bezwzględną ufność, że grzechy ich nie będą im poczytane przez wzgląd na zasługi Jezusa Chrystusa. Ponieważ zaś tej "ufności" nie można na zewnątrz poznać i stwierdzić, zatem- powiadają- Kościół jest społecznością niewidzialną.
Wszystko byłoby w porządku gdyby... tak istotnie było. Tymczasem Pan Jezus założył Kościół święty jako społeczność widzialną.
Wystarczy chwila poważnego zastanowienia, by się przekonać, jakie następstwa pociąga za sobą powyższa protestancka nauka.
Gdyby bowiem Kościół był niewidzialny, tzn. gdyby składał się z jednostek, których znać i określić nie możemy, to nie można by rozpoznać ani podwładnych ani przełożonych. Kogóż zatem należałoby słuchać? Komu miano by rozkazywać? "Niewidzialny" przełożony i "niewidzialny" podwładny to nonsens. A przecież Chrystus Pan wyraźnie nakazuje słuchać władzy kościelnej i mówi: "Gdyby zaś nawet Kościoła nie posłuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik!" ( Mt 18, 17).
Ponadto, gdyby wam jakiś badacz Pisma Świętego, baptysta czy metodysta plótł brednie o "niewidzialności" Kościoła, przypomnijcie mu, że przecież Pan Jezus przyrównuje swój Kościół raz do roli, na której wyrośnie pszenica i kąkol, to znów do sieci, w której nagromadzono ryby- dobre i liche itp.
Porównania te wskazują nam bardzo dobitnie, że w Kościele Bożym znajdują się nie tylko "sprawiedliwi" i "wierzący- ufający". Kościół bowiem przeznaczony jest dla wszystkich! I znajdują się w nim i tacy, co są na razie złymi, dopóki nie nawrócą się i nie poddadzą dobrowolnie słodkiemu jarzmu Chrystusowemu. Pan Jezus każe "czekać aż do żniwa", tzn. do sądu ostatecznego, z wyplenieniem "kąkolu". A więc i teraz, i zawsze będziemy mieli obok "usprawiedliwionych" i "kąkol" w Kościele.
Biedni bardzo ci, co chcą naukę Pana Jezusa poprawiać...
Henryk Płomieńczyk
"Przewodnik katolicki", nr 22, rok 39, Poznań, dnia 28.05.1933 r., s. 340
Język uwspółcześniono.
Wszystko byłoby w porządku gdyby... tak istotnie było. Tymczasem Pan Jezus założył Kościół święty jako społeczność widzialną.
Wystarczy chwila poważnego zastanowienia, by się przekonać, jakie następstwa pociąga za sobą powyższa protestancka nauka.
Gdyby bowiem Kościół był niewidzialny, tzn. gdyby składał się z jednostek, których znać i określić nie możemy, to nie można by rozpoznać ani podwładnych ani przełożonych. Kogóż zatem należałoby słuchać? Komu miano by rozkazywać? "Niewidzialny" przełożony i "niewidzialny" podwładny to nonsens. A przecież Chrystus Pan wyraźnie nakazuje słuchać władzy kościelnej i mówi: "Gdyby zaś nawet Kościoła nie posłuchał, niech ci będzie jako poganin i celnik!" ( Mt 18, 17).
Ponadto, gdyby wam jakiś badacz Pisma Świętego, baptysta czy metodysta plótł brednie o "niewidzialności" Kościoła, przypomnijcie mu, że przecież Pan Jezus przyrównuje swój Kościół raz do roli, na której wyrośnie pszenica i kąkol, to znów do sieci, w której nagromadzono ryby- dobre i liche itp.
Porównania te wskazują nam bardzo dobitnie, że w Kościele Bożym znajdują się nie tylko "sprawiedliwi" i "wierzący- ufający". Kościół bowiem przeznaczony jest dla wszystkich! I znajdują się w nim i tacy, co są na razie złymi, dopóki nie nawrócą się i nie poddadzą dobrowolnie słodkiemu jarzmu Chrystusowemu. Pan Jezus każe "czekać aż do żniwa", tzn. do sądu ostatecznego, z wyplenieniem "kąkolu". A więc i teraz, i zawsze będziemy mieli obok "usprawiedliwionych" i "kąkol" w Kościele.
Biedni bardzo ci, co chcą naukę Pana Jezusa poprawiać...
Henryk Płomieńczyk
"Przewodnik katolicki", nr 22, rok 39, Poznań, dnia 28.05.1933 r., s. 340
Język uwspółcześniono.
sobota, 6 października 2012
"Czy tylko Pismo Święte?"
Na naszej polskiej ziemi grasują sekciarze, którzy wmawiają w ludzi, że tylko Pismo św. zawiera prawdy wiary.
Tradycja nic nie znaczy.
Gdy spotkacie się z heretykami spod znaku: "Tylko Pismo św.!", zapytajcie ich poważnie i spokojnie:
1) jeśli Pismo św. ma zawierać całą naukę objawioną nam, to dlaczego Chrystus Pan ani jednym słówkiem o tym nie wspomniał?
2) dlaczego Chrystus Pan sam nie pisał?
3) dlaczego tylko niewielu z uczniów Pana Jezusa pisało?
4) dlaczego dopiero w 60 lat po śmierci Zbawiciela ukończono Pismo św.? Dlaczego Chrystus Pan nie polecił uczniom swym zaraz spisać nauki objawionej, ale przeciwnie kazał im ludzi nauczać ustnie, mówiąc:
"Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody!"?
Stąd to zrozumiemy dlaczego wielki myśliciel św. Augustyn śmiało oświadczył wprost: "nie wierzyłbym Ewangelii, gdyby mnie nie nakłaniała do tego Tradycja!"
Święte i głębokie nad wyraz słowa!
Henryk Płomieńczyk
"Przewodnik katolicki" , nr 2., rok 39., Poznań, dnia 8 stycznia 1933 r., str. 23.
Język uwspółcześniono.
Tradycja nic nie znaczy.
Gdy spotkacie się z heretykami spod znaku: "Tylko Pismo św.!", zapytajcie ich poważnie i spokojnie:
1) jeśli Pismo św. ma zawierać całą naukę objawioną nam, to dlaczego Chrystus Pan ani jednym słówkiem o tym nie wspomniał?
2) dlaczego Chrystus Pan sam nie pisał?
3) dlaczego tylko niewielu z uczniów Pana Jezusa pisało?
4) dlaczego dopiero w 60 lat po śmierci Zbawiciela ukończono Pismo św.? Dlaczego Chrystus Pan nie polecił uczniom swym zaraz spisać nauki objawionej, ale przeciwnie kazał im ludzi nauczać ustnie, mówiąc:
"Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody!"?
Stąd to zrozumiemy dlaczego wielki myśliciel św. Augustyn śmiało oświadczył wprost: "nie wierzyłbym Ewangelii, gdyby mnie nie nakłaniała do tego Tradycja!"
Święte i głębokie nad wyraz słowa!
Henryk Płomieńczyk
"Przewodnik katolicki" , nr 2., rok 39., Poznań, dnia 8 stycznia 1933 r., str. 23.
Język uwspółcześniono.
czwartek, 4 października 2012
Obowiązek popierania akcji misyjnej przez Sodalicję
Obowiązek popierania akcji misyjnej przez Sodalicję
( dokończenie)
Ks. J. Krzyszkowski TJ
O
pacyfizmie i unionizmie, jako nie dotyczących ściśle tematu niniejszego
referatu, nie będę mówił; przypomnę za to, co myślą i czują papieże o obowiązku
współpracy misyjnej.
Nie sposób na tym miejscu przytaczać wszystkie enuncjacje
i to wszystkich papieży, choćby tylko na przestrzeni ostatniego wieku, w
którym, nawiasem mówiąc, tkwi korzeniami coraz to wspanialej się zapowiadający
dzisiaj, rozkwit prac i ruchu misyjnego. W XIX przecież stuleciu praca i ruch
misyjny zaczyna się na dobre specjalizować. W XIX stuleciu powstają pierwsze
ściśle misyjne związki, jak Dzieło Rozkrzewiania Wiary i Dzieło Dziecięctwa
Jezus oraz ściśle misyjne zgromadzenia, których samo wyliczenie zbyt wiele
zajęłoby czasu. Otóż tym wszystkim związkom i zgromadzeniom papieże, począwszy
od Grzegorza XVI, gorącym poleceniem torują drogę do serc i umysłów
katolickich.
Największymi chyba orędownikami sprawy misyjnej są dwaj
ostatni papieże: Benedykt XV i Pius XI. Pierwszemu z nich historia nadała już
przydomek „papieża misjonarzy”, bo w encyklice Maximum illud tak dobitnie i
jasno, z tak niesłychaną wnikliwością w stosunki misyjne wytyczył program
działania i równocześnie tak nieodparcie uzasadnił obowiązek wspierania misji
zagranicznych, jak nikt przed nim. Jego jest zasługą, że włoski Związek Misyjny
Kleru przeobraził się w ogólnoświatowy, że dziś duchowieństwo całego świata
zrozumiało już obowiązek współpracy misyjnej, że misyjne uświadomienie wiernych
wciągnęło w program swojego duszpasterstwa.
Pius XI wkrótce po swym wyborze miał się podobno wyrazić:
„ Poprzednika naszego nazwano papieżem misjonarzy- my pragniemy być takim w
jeszcze większym stylu.” Istotnie, krocząc śladami swego poprzednika, nie tylko
szczególniejszą opieką otoczył trzy ogólnoświatowe związki misyjne, jakimi są
Dzieło Rozkrzewiania Wiary, Dziecięctwo Jezus i Dzieło Kształcenia Krajowego
Kleru, ale nadto głosem Watykańskiej Wystawy Misyjnej przemówił do milionowej
rzeszy pątników, zdążających do Rzymu w roku jubileuszowym, a zamykając wystawę
misyjną, w encyklice Rerum Ecclesiae jeszcze raz przedłożył całemu światu ogrom
zadań misyjnych i wezwał wszystkich wiernych do wspólnej i ofiarnej współpracy
w tym gigantycznym dziele.
„Od pierwszej chwili naszego pontyfikatu- powiada we
wspomnianej encyklice Pius XI- postanowiliśmy użyć wszystkich sposobów, byle
tylko ludom żyjącym w pogaństwie, mogli misjonarze z dniem każdym nieść coraz
to dalej światło Wiary i torować jedyną drogę do zbawienia. I dlatego dopóki
Opatrzność użyczy nam życia, nigdy o tę dziedzinę naszego urzędu troskać i
zabiegać nie przestaniemy. Często bowiem, kiedy rozważamy, że na kuli ziemskiej
jest jeszcze miliard dziesięć milionów pogan << duch nasz żadnego nie ma odpocznienia>>(
2 Kor 7, 5).”
Miliard dziesięć milionów żydów, mahometan, pogan! Jakiż
to przerażający akt oskarżenia przeciw nam katolikom za egoizm i ospałość;
jakiż to bolesny wyrzut dla katolickiego- dla misyjnego sumienia. Tak, ale
trzeba mieć to sumienie! Otóż Pius XI stara się to sumienie rozbudzić! Wierni-
dowodzi Ojciec Święty- powinni współpracować z misjonarzami na mocy ogólnie
obowiązującego przykazania miłości Boga i bliźniego. Dzięki Bogu już
wznieśliśmy się na ten stopień etyki, że dzieła miłosierdzia, o ile dotyczą
ciała,czy umysłu, cieszą się ogólnym uznaniem. Ale z drugiej strony musimy
przyznać, że na naszej akcji charytatywnej zbyt często ciąży jeszcze piętno
ekskluzywizmu czy zaściankowości. Otóż- burzmy bariery- zdaje się wołać Ojciec Święty-
burzmy bariery, jakie wzniósł pogański egoizm i naturalizm; nie jeden stan, nie
jeden naród, ale całą ludzkość obejmijmy wzrokiem i kochającym sercem. Wstąpmy
wreszcie na wyższy stopień rozwoju etycznego, na którym powszechnie obowiązuje
„ratownictwo dusz” ginących w odmętach pogaństwa. Jest to daleko
szlachetniejszy tym akcji charytatywnej, aniżeli jakikolwiek inny, którego
przedmiotem jest ciało, albo tylko jedna władza duszy, którego terenem jest
wyłącznie ziemia, która kończy się z czasem, a nie ma trwałego rezonansu na
wieczność! „Pielęgnując w sobie ten rodzaj miłości- powiada Papież- pokazujemy,
że cenimy wiarę tak, jak ona na to zasługuje, a dzieląc się tym darem z
poganami, odwdzięczamy się w ten sposób za niego miłosiernemu Bogu.” Nic słuszniejszego
nad to stwierdzenie. Wiemy przecież z historii kultury, że każde gorętsze
ukochanie jakiejkolwiek idei, mniejsza o to, czy niesie ona ze sobą życie i
błogosławieństwo, czy śmierć i zniszczenie, zawsze rodziło apostołów, czy
agitatorów. Apostolstwo, współpraca misyjna- to sprawdzian naszego napięcia
religijnego; jeśli idea współpracy misyjnej nie wchodzi w treść naszych przeżyć
religijnych, jeśli się niejako bronimy przed nią, dowód to, że temperatura
religijna opadła do zera, dowód, że w nas to serce nie roztuliło się jeszcze
najcudniejszym w ogrodzie ludzkich uczuć kwiatem- wdzięczności.
Kościół katolicki i naszych świątyń wieżyce, nadzieją
wzlatujące ku niebu, Golgota i płynąca z niej Krew Odkupienia, sakrament pokuty
i Eucharystia, metryka chrztu i dyplom sodalicyjny- czyż nie zasługują na to,
żeby odwdzięczać się Bogu przez przysparzanie Mu chwały! W jaki sposób? Im
liczniejsze poznają Go umysły, im liczniejsze dusze ukochaniem Go obejmują, tym
większe będzie Jego uwielbienie. Każda ofiara na rzecz misji, każde słowo
modlitwy za misjonarzy, to jakby nowe natężenie, to jakby nowy rozgłośnik
zaintonowanego niegdyś nad stajenką betlejemską i płynącego przez wieki, ponad
jęki i rozpacze, ponad zgrzyty i skowyty hymnu: Gloria in excelsis Deo!...
I względem misji Sodalicje nie małe mają zobowiązania.
Misje przecież imię Sodalicji rozniosły szeroko po świecie i uczyniły je znanym
i czcigodnym niemal równocześnie z jej powstaniem nie tylko na dworze cesarzy w
Pekinie, ale i w Paragwaju, w Indiach, w Japonii, a dzisiaj dokładnie na całej
kuli ziemskiej.
Jesteśmy Polakami i szczycimy się polską kulturą; czy
jednak pamiętamy kto nam do niej torował drogę? Otóż znów misyjny trud synów
św. Benedykta i św. Bernarda, Dominika i Franciszka wyrwał Polskę z mroków
barbarzyństwa i wyprowadził ją na światło cywilizacji oraz uratował od
zgangerowania przez pogaństwo. Misje zawsze leczyły i leczą skarlałe rasy i
narody oraz zdolne są także dzisiaj anemiczne organizmy zasilić nowymi źródłami
energii. Nie tylko w krajach pogańskich!
Bądźmy szczerzy i odpowiedzmy sobie bez hipokryzji na
pytanie, czy wszystkie nasze Sodalicje tryskają zdrowym, rumianym życiem? Czy z
niektórych Sodalicji, niby z ciasnego podwórka, nie bije przykry zaduch
koteryjnych i osobistych kwasów i waśni? Czy niektóre z nich nie zasługują
raczej na nazwę „Bractwa Sióstr i Braci śpiących” niż Sodalicji? Jeśli życzymy
zdrowia i rozmachu naszym Sodalicjom, otwórzmy szeroko drzwi i okna
sodalicyjnych sal, nich powieje przez nie rześki wiatr od śnieżnych pól
misyjnych dalekiej Północy, niech przejdzie przez nie aromatyczny wiew Południa
i Dalekiego Wschodu.
Wobec ogólnoświatowego problemu misyjnego: Dlaczego po
tylu wiekach od założenia Kościoła Chrystus jest tak mało znany i kochany,
dlaczego tak nikły owoc Jego męki i plon Jego nauki- jakże zmaleją owe dla
różnych sodalicyjnych „wielkości” ogromnej( ?) wagi kwestie, dlaczego ten na
prefekta, a tamta na prezydentkę nie została wybrana, dlaczego ten kwiatek
stylistyczny z czyjegoś referatu został wykreślony itd. Wobec ogromu misyjnych zadań
całego Kościoła, zadań wołających o natychmiastowy, zbiorowy czyn, jakże jałowe
wydadzą się przeciągłe dyskusje nad stylizacją jakiegoś jednego punktu z
programu „poczynań” tego czy owego sodalisa… Misje to program już gotowy-
wołanie o czyn!
Szersze niż dotąd w Sodalicjach uwzględnienie zagadnienia
misyjnego nie tylko ideę apostolatu, stanowiącą jeden z trzech głównych filarów
gmachu sodalicyjnego, zabezpieczy przed zwietrzeniem i zgnilizną, ale
równocześnie utwierdzi dwa inne, jakimi są: kult Maryjny i udoskonalenie
duchowe sodalisów.
Podstawą duchowego wyrobienia sodalicyjnego i w ogóle
katolickiego jest głęboka wiara i wielkie umiłowanie tego skarbu. I oto znów
nie sposób, żeby ten, kto bliżej zapozna się z terenem, na którym pracują
misjonarze, z ową gehenną udręki, obłędu i poniżenia w dziedzinie życia
sodalicyjnego i religijnego, z gehenną, w jaką pogrążyło ludzkość pogaństwo-
nie sposób powiadam, ażeby ten nie przylgnął jeszcze mocniej do Chrystusowego
krzyża, godła nadprzyrodzonych i ziemskich nawet wyzwoleń i wywyższenia.
Sprawdzianem gorącej wiary jest gotowość do ofiar i
poświęcenia. Życie każdego katolika, a cóż dopiero wybitnego katolika, jakim
powinien być sodalis, musi być utkane z krzyży i poświęceń, jeśli chce iść za
Chrystusem. Ale, jakże nam trudno nie raz na ołtarzu ofiarnym złożyć siebie
samych i to, co kochamy. Jakaś święta sugestia przykładu jest nieraz wprost
nieodzowna. Wpatrzenie się w życie misjonarzy i misjonarek, co opuszczają
ojczyznę i ciepłe gniazdo rodzinne, by w poniewierce i zapomnieniu o sobie
targać swoje zdrowie na posłudze nieznanym i obcym, a nieraz wrogom-
rozczytywanie się w listach misjonarzy o nowo nawróconych, co wczoraj jeszcze
byli poganami, a dzisiaj podziwiać musimy w nich nieugiętych wyznawców i
męczenników, z pewnością rozpali w sercu każdego jakąś wielką tęsknotę za
bohaterstwem aż do szaleństwa krzyża.
W mej poczekalni-
pisała nam niedawno jedna pani- obok żurnali mody leżą także zeszyty „Misji
katolickich”. „Pewnego dnia przyszła do mnie przejazdem jedna pani, żeby
odebrać zamówioną suknię. Ponieważ robota nie była wykończona, nieznajoma
bliżej mi pani musiała dłużej poczekać. Po niejakim czasie wchodzę, żeby oddać
już skończoną suknię, ale owa pani tak była zajęta czytaniem „Misji”, że
dopiero po upływie sporej chwili czasu odłożyła zeszyt.- Nawet pojęcia nie ma
pani- powiada owa nieznajoma- jak wielką przysługę wyświadczyły mi te „Misje”…
Uratowały mi życie! Nie zna mnie pani i trudno o tym mówić, ale widzę w tej lekturze
chyba opatrznościowe zrządzenie Boże. Były tam słowa wypisane wprost do mnie…”
Powyższy przykład- a takich moglibyśmy przytoczyć wiele-
świadczy bardzo wymownie, jak silną podporą wiary, jakim ratunkiem w rozpaczy
może się stać bliższe zapoznanie się z pracą misyjną. Sodalicja- pisze w swoim
„Przewodniku” O. Roztworowski TJ- ma być kadrą żołnierzy Bożych, ale sztandar,
który nad tą kadrą powiewa, musi być sztandarem misyjnym. Cześć Maryi jest
najbliższym celem Sodalicji. Lecz któż najlepiej czci Maryję? Bez wątpienia
ten, kto Ją naśladuje i troszczy się o rozszerzanie czci Jej Imienia. Maryja
zrodziła, wychowała i oddała światu Jezusa, tego par excellence Misjonarza, co
przyniósł nam z dalekich pozaświatowych krain Prawdę i Łaskę. Otóż i dzisiaj
każdy sodalis, który przejmuje się ideą misyjną, rodzi niejako nowych
misjonarzy; wspierając misje, karmi na wzór Maryi Jezusa, głoszącego ustami
misjonarzy Dobrą Nowinę; oddając zaś siebie czy swoich na całkowitą służbę
sprawie misyjnej, upodabnia się do Maryi, składającej w ofierze własnego Syna
na ołtarzu Krzyża.
Świat pogański to uzurpowana domena szatana; świat
pogański nie zna Maryi. Otóż, wspierając misje, sodalis przyspiesza tę chwilę,
o której w natchnieniu proroczym wieściła Maryja- „ Błogosławioną mnie naszywać
będą wszystkie narody”. Modląc się za misje, przyspiesza ostateczny triumf Tej,
co starła głowę węża. Misje to triumfalny pochód Maryi przez kraje pogańskie,
to dzieło Jej cudów i szczególnego umiłowania. Służba sprawie misyjnej, to
także służba „Królowej Apostołów”.
Podsumujmy przytoczone przez nas pobudki, mające skłonić
każdego sodalisa do żywszego niż dotąd zainteresowania się sprawą misyjną.
Każdy sodalis, jak wspomniałem, na mocy ogólnie obowiązujących ustaw
sodalicyjnych ma być apostołem. Forma i treść tego apostolstwa powinna w każdym
czasie iść po linii życzeń i nawoływań papieży. Otóż w obecnej chwili, według
oświadczeń Kościoła, najszczytniejszą formą katolickiego apostolatu, jest
współpraca misyjna. Ona jest barometrem uczuć religijnych, ona ożywia
apostolską akcję sodalicyjną, ona pomoże do wewnętrznego wyrobienia członków
Sodalicji, ona jest wreszcie najmilszym przejawem nabożeństwa do Maryi. Krótko,
idea misyjna ściśle zespala się z sodalicyjną, bo z niej wypływa i przyczynia
się do jej pogłębienia.
Jeśli troska o misje ma być w Sodalicjach trwała i
owocna, musi przyjąć stałe ramy organizacyjne i muszą jej przyświecać jasno
określone cele. Otóż takim najbliższym celem będzie nawiązanie łączności z
jakimś związkiem misyjnym. I tutaj nasuwa się przede wszystkim Dzieło
Rozkrzewiania Wiary św. Dlaczego? Bo znów papieże- naczelni sternicy Łódki
Piotrowej- nazywają je „pierwszym” i „najważniejszym”- w szeregu innych
związków misyjnych, bo usilnie zachęcają, żeby „wszyscy wierni właśnie poprzez
ten związek z jak najwydatniejszą pomocą spieszyli misjom”.
Cóż to jest owo Dzieło Rozkrzewiania Wiary? Jest to
najstarszy związek misyjny i najbardziej zasłużony dla misji zagranicznych, a
zrodził się we Francji, w kraju bohaterskich poświęceń i zaciętej walki z
Kościołem. Dzień 3-ego maja 1822 roku
uważany jest za datę jego założenia, gdyż wtedy przybrał obecną nazwę i jasno
wytyczył sobie swój cel zasadniczy. Myśl, żeby wspierać wszystkie misje na
całym świecie podał Benedykt Kost z Paryża, a sposób zbierania ofiar obmyśliła
Paulina Żariko z Lugdunu. Za patrona nowego związku obrano św. Franciszka
Ksawerego. W tym samym jeszcze roku nową organizację zatwierdził ks. arcybiskup
Lugdunu, a w roku następnym, dekretem z 15 marca, Pius VII i nadał mu liczne
łaski i przywileje, które znacznie pomnożyli następni papieże, jak Leon XII,
Pius VIII, Grzegorz XVI, Pius IX, Leon XIII, Benedykt XV i Pius XI.
Pius XI rozporządzeniem z dnia 3 maja 1922, a więc w
setną rocznicę założenia tego Dzieła, ażeby mu nadać silniejszy rozpęd i
charakter bardziej międzynarodowy, przeniósł jego Centralę z Francji do Rzymu i
oddał ją pod szczególniejszą opiekę św. Kongregacji Propagandy. Stąd też jego
nieco zmieniona nazwa- Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary. Tenże Papież
ułożył dla niego nowe Ustawy Zasadnicze. Poniżej podajemy wyciąg z Ustaw Szczegółowych
ułożonych dla Polski w myśl Ustaw Zasadniczych.
I Cel. Stowarzyszenie, czyli Papieskie Dzieło
Rozkrzewiania Wiary, które w szeregu związków misyjnych stoi- wedle orzeczeń
papieży( Maximumillud, Rerum Ecclesiae) na pierwszym miejscu- ma za cel
misjonarzom katolickim we wszystkich częściach świata spieszyć z potrzebną im
pomocą przy szerzeniu Wiary św.
II. Środki. Cel ten zamierza Dzieło osiągnąć przez
modlitwę i datki na podtrzymanie prac misjonarzy w krajach pogańskich.
III. Członkowie.
Do Dzieła może się zapisać każdy wierny, który ukończył przynajmniej dwunasty
rok życia. Pragnący się zapisać zgłasza się lub pośrednio przed
dziesiętnika(czkę) lub osobiście do ks. Proboszcza, czy też innego kapłana,
którego ks. Proboszcz w swoim zastępstwie wyznaczy, a w Sodalicjach do swojego
ks. Moderatora.
IV. Obowiązki. Ażeby można zyskiwać odpusty udzielone
temu Dziełu i korzystać z przywilejów, każdy członek ma obowiązek( naturalnie
bez żadnego grzechu):
- odmawiać codziennie 1 Ojcze
nasz i Zdrowaś Mario oraz wezwanie św. Franciszku Ksawery, módl się za nami;
- Co tydzień złożyć na misje
5 groszy, czyli 20 groszy na miesiąc, a 2.40 zł na rok.
UWAGA. Do ważności wpisu nie
jest konieczną karta wpisowa, ani utrzymywanie księgi wpisowej, jednak jest to
wskazane dla rozwoju Dzieła. Jałmużnę można uiszczać także co kwartał albo raz
na rok.
Powiedziałem, że stosownie do życzeń papieży wszyscy
wierni mają należeć do tego Dzieła. Ale jeżeli wszyscy, to chyba w pierwszym
rzędzie- „wybitni katolicy”- jakimi powinni być Sodalisi. Zapisanie się do
Dzieła Rozkrzewiania Wiary uważam za pierwszy i podstawowy krok Sodalisa na
drodze apostolstwa misyjnego. W życiu
sodalisa nie może być ani jednego dnia bez modlitwy za misje, nie może być ani
jednego tygodnia bez jałmużny na misje.
Wyższą formą apostolstwa misyjnego będzie, tak właściwe
sodalisom, utworzenie osobnej sekcji misyjnej, działającej pod nadzorem zarządu
danej Sodalicji. O ile do Dzieła Rozkrzewiania Wiary powinni należeć wszyscy
członkowie Sodalicji, to przeciwnie do sekcji tylko ci, co pragną się odznaczać
w służbie Królowej Apostołów. Należeliby do niej tylko ci, którzy nie tylko
odmawiają codziennie Ojcze nasz i Zdrowaś Marią w intencji misji, ale urządzają
dni zbiorowych modlitw za misje w postaci nabożeństw i Komunii generalnych. Należeliby
ci, co nie zadowalają się ofiarą pięciu groszy na tydzień, ale szyją bieliznę
ołtarzową i ubranka dla dzieci pogańskich, co tworzą stypendia na kształcenie i
wyjazd misjonarzy do krajów pogańskich, co łożą większe kwoty na utrzymanie
kleru krajowego, co biorą w opiekę zbiorowo jakąś stację misyjną itd.
Skąd zebrać na to pieniądze? Sodaliski- akademiczki w
Budapeszcie, tak samo jak w Poznaniu czy w Krakowie, nie są właścicielkami
kopalń złota, a jednak w ciągu jednego roku zebrały na misje 2 tysiące lirów,
czyli tysiąc złotych. W jaki sposób? Zbierały skórki z pomarańcz i te
porzucone, bezwartościowe przedmioty- sprzedawane, zamieniały się w dłoniach zapobiegliwych
sodalisek w prawdziwe złoto! Jest to Boża alchemia, której sekret posiada tylko
ogromna miłość dla sprawy misyjnej.
W skład sekcji misyjnej powinni wejść przede wszystkim
ci, co nie tylko nigdy nie tamują akcji misyjnej, ale w swoim kółku budzą i
pielęgnują powołania misyjne, co organizują wykłady misjologiczne dla szerszej
publiczności, co nie tylko raczą oglądać obrazki w czasopiśmie misyjnym, ale te
czasopisma i książki kolportują, a w miarę zdolności dostarczają komunikatów i
artykułów misyjnych prasie codziennej, jak to się dzieje w Niemczech i na
Węgrzech.
Tak pojęta sekcja misyjna stałaby się naprawdę tym, czym
ma być, tj. sprawnym aparatem propagandy i szkołą apostolstwa misyjnego,
szkołą, z której wyszliby światli pomocnicy akcji misyjnej w kraju. Dziś na
każdym polu akcji religijnej palącą staje się potrzeba świeckich pomocników,
pracujących w ścisłej zależności i według wskazań hierarchicznego Kościoła.
Dlaczego potrzeba tych pomocników? Oto z tej racji, że dziś decydujące
pociągnięcia dla przyszłych losów Królestwa Bożego na ziemi zaczynają się
rozstrzygać nie w kościele i nie na tych polach, do których zwykła sięgać
działalność kleru, ale tam, dokąd duchowieństwo albo zgoła nie ma dostępu, albo
bardzo utrudniony. O losach Kościoła zaczyna decydować opinia, a opinię
urabiają pogawędki towarzyskie, prasa, kino i radio. Stąd także i akcja
misyjna, tak pięknie zapoczątkowana w naszym kraju, o czym świadczy chociażby
obecny Kongres, jeśli ma dale się rozwijać i mężnieć oraz owocnie pracować nad
rozszerzaniem Królestwa Bożego, musi poza szeregami kapłańskimi, zdobyć sobie
jak najbardziej doborowych pomocników świeckich. Ich inicjatywa i przykład
budzi mniej niechęci, czy podejrzeń( przynajmniej w niektórych kręgach) niż
osobista i bezpośrednia inicjatywa kleru. Ich słowo w wielu przypadkach dużo
łatwiej, niż księdza, przyjmie się w umysłach i w sercach, i co najważniejsze
dla nich stoi wiele drzwi otworem, które dla kapłana są zamknięte.
Przeto cześć tym Sodalicjom, które już zrozumiały wołanie
Kościoła o pomoc. Cześć Sodalicjom akademickim, które dały początek akademickim
Kołom Misyjnym; cześć żeńskim Sodalicjom szkół średnich, które założyły
przeszło trzydzieści kół misyjnych; cześć Sodalicjom pań nauczycielek, w
których tak gorąco tętni idea misyjna! Obyśmy wszystkim Sodalicjom w jak
najbliższym czasie mogli złożyć podobne publiczne uznanie.
Niechże więc odtąd każda Sodalicja śle myśl misyjną na
wszystkie pola katolickiej pracy, niech jej broni, niech zdobywa dla idei
misyjnej prawo obywatelstwa i czyni z niej żywotną kwestię dla każdego
katolika.
Źródło: „Sodalis Marianus”,
styczeń 1928, rok XXVII, nr 1, część I. Życie sodalicyjne. s. 3-10.
Subskrybuj:
Posty (Atom)