sobota, 20 października 2012

"Marii zawdzięczam życie..."

Było to w kwietniu 1945 r., podczas ostatnich krwawych walk drugiej Armii polskiej w okolicach Drezna. Niewielki transport szpitala polowego otoczyły znienacka oddziały pancernej dywizji Goeringa. Po krótkiej walce z czołgami, musieliśmy uciec.

Zeskoczyłem z motoru. Obejrzałem się. Tuż, blisko mnie płonął samochód z chorymi. Niemcy dobijali rannych. Podchodzi do mnie oficer SS. " Oddać broń!" Zrywa mi z pasa pistolet. Jestem w niewoli. Przy mnie stanęli żołnierze. Każe nam ustawić się w szereg i zejść do rowu. Staję drugi z kolei.

SS-man zachodzi z tyłu do pierwszego z brzegu. Nagły strzał i żołnierz, trafiony w głowę, usuwa się bezwładnie na ziemię. Jesteśmy więc, wbrew prawu ochrony jeńców, rozstrzeliwani.

W ostatniej chwili wznoszę myśl do Boga i udzielam ogólnego rozgrzeszenia. Sąsiad mój z lewej strony już upadł. Krótki, jak błyskawica, akt do Niepokalanej. Czuję charakterystyczne uderzenie w tył głowy, wstrząs... i tracę przytomność...

Orzeźwił mnie chłód nocy kwietniowej. Żyję! Słyszę niemieckie wrzaski. Otwieram oczy. Leżę w przydrożnym rowie wśród zabitych. Budzi się we mnie dziwny, nieprzezwyciężony strach, by mię nie zgniotły przejeżdżające czołgi. Obolała twarz obłożona zakrzepłą krwią. Leżąc nieruchomo, obmyślam plan ucieczki z pobojowiska. Czekam odejścia nieprzyjaciela. Nad ranem spostrzegam wokół siebie pustkę. Czołgam się z rowu, wstaję i chwiejnym krokiem uciekam do pobliskiego lasu. Zaszywszy się w gąszcz, orientuję się przy pomocy kompasu, gdzie jestem.

Dziękuję Bogu i Jego Matce za dotychczasową opiekę i przyrzekam ogłosić tę łaskę publicznie, jeśli mi pozwoli stąd się wydostać.

Instynktownie kieruję się na północny wschód, bo tam są nasze linie, zdradza je niezbyt odległy huk armat. Przypominam sobie, że mam z sobą jeszcze konsekrowane Hostie. Spożywam je i wzmocniony Chlebem anielskim, zaczynam wędrówkę. Nad wieczorem dostaję się znowu w strefę ognia artyleryjskiego wojsk sowieckich. Zmęczony zasypiam.

Obudził mnie bliski huk dział. Na polanie dostrzegam w szarym mroku wiosennego świtu sylwetki czołgów i żołnierzy niemieckich. Za wszelką cenę nie chciałbym się dostać ponownie w ich ręce.

Czekam. Godziny dłużą się w nieskończoność, lecz żołnierze nieprzyjacielscy odchodzą. Pojedynek artyleryjski trwa nadal, a pociski padają koło mnie. Nareszcie niemieckie samochody pancerne i czołgi odstępują. Niknie natężenie ognia sowieckiego. Jestem znów ocalony od śmierci.

Jeszcze jeden dzień wędrówki samotnej w nieznanych lasach i wreszcie przez mgłę zmęczonych źrenic, spostrzegam w lesie żołnierzy radzieckich. Odprowadzają mnie do swego sztabu, ten odsyła do pierwszej polskiej brygady pancernej i po paru dniach dostaję się do mojej dywizji. Ogólne zdumienie. Wiedziano już bowiem o całkowitym zlikwidowaniu mego oddziału. Potem odprawiłem dziękczynną Mszę świętą, bo doświadczyłem matczynej opieki Niepokalanej, przeżywszy groźne chwile.

o. Celzy Jan Rdzanek, franciszkanin
kapelan 9 dyw. piechoty Wojska Polskiego

Źródło: Źródło: "Rycerz Niepokalanej", kwiecień 1947, s. 113

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz