piątek, 2 listopada 2012

Na krawędzi wieczności

Wszędzie padali. Pod cieniem sosny, wśród mchów i wachlarzy paproci... w dymie płonących miast i pod gruzami strzaskanych domów... w błękitnych falach rodzimej Wisły i Bałtyku i po obcych, dalekich, nieobjętych lądach.
Krew ich bohaterska płomieniła się ku niebu milczącą skargą po śnieżnych, zlodowaciałych polach Wschodu... spalała się w żarze słońca na piaskach pustyń... rozpryskiwała się wśród pól ukwieconych różami Południa... Krew męczeńska, niezawiniona, swą czerwienią krzyczała ku Bogu o zmiłowanie.
Wszędzie padali. I groby ich rozbiegły się po całym świecie jak cmentarne liście rozegnane podmuchem listopadowego wichru.
I umierali też cicho w wilgotnych murach więzień, w nędzy i głodzie obozów lub od kul rozstrzału nad piaskiem wykopanego dołu.
A zawsze do piersi swej- jeśli im przemoc katów nie wydarła- tulili medalik Niepokalanej lub obrazek Częstochowskiej czy Ostrobramskiej... Bo Polak kocha Marię i liczy na Nią w godzinę śmierci... Bo Ona jedyną Matką, co wszędzie za nim pójdzie, wszędzie przy nim stanie i nigdy nie opuści.
I zawsze ze zbladłych śmiertelnie ust- w ostatniej sekundzie- wyrywał się okrzyk lub już tylko szept: "Jezus, Maria!"...
"Maria" przedłużone, zaakcentowane...
- Ostanie polskie "Maria" kochającego Polaka. Przedłużało się to najdroższe Imię w wieczność- jak mleczna droga z gwiazd, po której idzie ku Jezusowi, stęskniona za Nim dusza...
Palce rąk modlitewnie złożonych, co się nieraz splatały z koralami różańca- w dłoniach Jej, Niepokalanej, spoczną ufnie w strasznym momencie przekroczenia progu śmierci.
Usta, które przez wszystkie dni życia ziemskiego pokorne "Zdrowaś Mario" serdecznie szeptały- "Zdrowaś" wieczyste rozpromienia szczęściem niezgasłym.
Tajemnica zaświatów dzieli nas od tych- ukochanych- co odeszli, których życie tak drogim nam było.
Na grobach ich- w Dzień Zaduszny- światełka płoną tylko i więdną pierwsze ścięte białe chryzantemy.
A to tak mało, tak strasznie mało i wcale nie daje nasycenia w tęsknocie za nimi, ni ulgi w żalu po nich!... Chciałoby się coś więcej o nich dowiedzieć: jak się tam czują, czy szczęśliwi, czy cierpią, czy pamiętają o nas?
....................................................................................................................

Chciałoby się wprost stanąć gdzieś na krawędzi wieczności i spojrzeć...
Myśli, co się tłuką bezradne i obolałe, pokrwawione w szarpaniu się nad twardymi zrębami zagadnień nie do rozwiązania. Myśli zbuntowane w bólu, że Bóg to dopuścił- niech spłyną pokory falą do stóp najlepszej z matek.
Niepokalana. Ona zrozumie. Ona sama szła krok w krok za Jezusem w cierniowej koronie, za Jezusem krzyż dźwigającym. Ona przez trzy godziny- skamieniała z bólu- stała pod krzyżem, na którym konał- w mękach nie do opisania- Jej Syn Jedyny.
Ona Jego martwe, zbielałe śmiercią ciało trzymała w ramionach swych i pocałunki matczyne nie mogły obudzić zagasłych najdroższych, boskich oczu.
Niepokalana zna, co to ból.
To Ona właśnie może stanąć na krawędzi wieczności jako kontakt Bożej światłości z ziemskim cieniem.
Modlitwy składane w Jej ręce- za najbliższych w mrokach czyśćca- to depesze pocieszy i pamięci naszej słane im- w zaświaty.
Modlitwy składane u stóp Matki Najświętszej to białe chryzantemy- już nie na ziemski grób sypane, lecz przeniesione wzajemnych porozumień milczące słowa dusz poza zasłonę wieczności.
Modlitwy do Boga, zanoszone przez Marię, Pośredniczkę łask, to iskry zapalne... by- z Miłosierdzia Bożego- zabłysła im zorzą światłość wiekuista na wieki.

Wanda Łakowiczówna

Źródło: "Rycerz Niepokalanej"  rok XXVI, listopad 1947, nr 11( 243), str. 259-260
Pisownia oryginalna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz