sobota, 15 września 2012

Prawda o inkwizycji



Prawda o inkwizycji
Ks. Józef Godaczewski TJ


            Różnice w procedurze sądowej i karnej między władzą cywilną a kościelną zaczynają się ujednolicać koło połowy XII wieku, aż w końcu zbiegają się i całkowicie prawie pokrywają się w XIII.
            Pierwszym objawem fizycznej represji, jaką zaczął stosować Kościół było uwięzienie herezjarchy Henryka, byłego mnicha, rozpowszechniającego swe błędy przez 18 lat. W r. 1134 na rozkaz arcybiskupa z Arles schwytano go i stawiono na sąd przed papieżem Innocentym II, przewodniczącym podówczas synodu w Pizie. Papież polecił zamknąć go do więzienia. Wypuszczono go jednak wkrótce po złożeniu przyrzeczenia, iż błędy swoje odwoła. Było to obejście się z heretykiem względnie bardzo łagodne.
            W 1139 Kościół posuwa się dalej. Na Soborze Laterańskim, pod auspicjami papieża Innocentego II, w kanonie 23 zapadła uchwała tej treści: „Ci wszyscy, którzy odrzucają Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej, chrzest dzieci, kapłaństwo i inne święcenia, potępiają małżeństwo, są wyrzuceni z Kościoła Bożego jako heretycy, potępiamy ich i rozporządzamy władzy cywilnej, by wykonała na nich swoje represje. Do nich włączamy każdego, kto by ośmielił się ich bronić.” Jak widać z powyższego dekretu, Kościół nie zadawala się już samymi tylko karami duchowymi, ale oddaje heretyków państwu, dla wymierzenia im kar fizycznych.
            Uchwała ta jednak nie zadowoliła książąt. Do gorliwców, którzy domagali się coraz to nowych uchwał i coraz ostrzejszego wystąpienia przeciw heretykom, należał król francuski Ludwik VII. Pisze nawet do papieża Aleksandra III w r. 1161 list i grozi mu schizmą. Sprawa miała się następująco: brat króla Henryka, arcybiskup w Reims, w porozumieniu z hr. Flandrii gotował się do ostatecznego zgniecenia herezji w swoim okręgu. Zaskoczeni tym Katarzy, licząc przy tym na zmiłowanie się Stolicy Apostolskiej, zwrócili się do papieża za prośbą o litość. Nie mylili się w swych nadziejach. Papież odpisał Henrykowi i hrabiemu Flandrii, radząc im łagodność i umiarkowanie w postępowaniu. „Lepiej przebaczyć winnym, niż ich zbytnią surowością atakować. Nie na surowości polega Kościół, lecz na niewinności i przebaczaniu.” Zastosował nawet do nich słowa Pisma Świętego- Noli nimium esse iustus- nie chciej być nadto sprawiedliwym. Dziś mówimy- nie chciej być bardziej papieskim od papieża.
            Najwidoczniej list ten musiał Henryk zakomunikować bratu swemu królowi, kiedy ten w te słowa papieżowi, pomawiając go o oziębłość w rzeczach wiary i grożąc schizmą: „ Nasz brat, arcybiskup w Reims, zwiedzając ostatnio Flandrię, znalazł w niej ludzi opanowanych przez najzgubniejszą doktrynę, zwolenników sekty manichejskiej. Doświadczenie uczy, że są oni daleko złośliwsi niż się okazują. Jeśli sekta ta się rozwinie, wyrządzi wielką szkodę wierze. Oby wasza mądrość zwróciła na nią szczególniejszą uwagę i zgniotła ją, zanim się rozrośnie. Błagam was na honor wiary chrześcijańskiej, dajcie najzupełniejszą swobodę w tej sprawie arcybiskupowi. On zniszczy tych, którzy buntują się przeciw Bogu; jego sprawiedliwa surowość spotka się z uznaniem u wszystkich w tym kraju, ożywionych prawdziwą pobożnością. Jeśli uczynicie inaczej, podniesie się szemranie, które się łatwo nie uspokoi, rozpętacie gwałtowne sprzeciwy opinii publicznej względem Kościoła rzymskiego.” Papież Aleksander III zagrożony w tym czasie przez antypapieża i schizmę, wypędzony z Rzymu i chroniący się na terytorium francuskim, poszedł na rękę królowi Ludwikowi VII. W ten sposób tłumaczą się ostre zarządzenia przeciw heretykom, jakie zapadły w koncylium w Tours w 1169 r. pod przewodnictwem właśnie Aleksandra III.
            Synod ten gromadzący 12 kardynałów, 124 biskupów, 314 opatów, całe mnóstwo kapłanów i świeckiej szlachty, silnie podkreślił surowe zarządzenia skierowane uprzednio przeciw manicheizmowi, „który jak rak jął się rozpowszechniać w Gaskonii i w innych prowincjach”, przywołał następnie biskupów i kapłanów do czujności; ich staraniem powinno być wypędzenie heretyków z całego kraju, wyszukiwanie ich tajnych schadzek i organizacji, nikt nie powinien utrzymywać z nimi stosunków handlowych, książęta powinni ich karać więzieniem i konfiskatą majątków. ( Mansi XXI, p. 1178).
            Chociaż były to przepisy wydane przez synod, a ogłoszone przez papieża, każdy obeznany z ówczesnymi stosunkami, wie doskonale, komu przypisać ich prowokację. Prowokatorem w tym wypadku był tu właśnie król francuski. I oto mamy jeden dowód więcej, jak władza świecka podburzała przeciw herezji gorliwość i czujność hierarchii kościelnej.
            Korzystając z tych uchwał synodowych hrabia Flandrii i arcybiskup w Reims spalili na stosie pewną liczbę heretyków, za ich przykładem poszła Kolonia.
            Znamienną również jest rzeczą, że najgorszym ciemiężycielem heretyków był wówczas ekskomunikowany przez papieża, stojący przeciw papieżowi w otwartym buncie, król angielski Henryk II. Król ten w statutach Klarendońskich poddał kościół angielski pod swoją jurysdykcję: prymas z Canterbury, Tomasz Becket, który nie chciał poddać się władzy królewskiej, musiał opuścić prymasowską stolicę i schronić się do Francji. Papież Aleksander III wystąpił wtedy w obronie swych praw i swego stanowiska, mierząc w króla ostrymi cenzurami kościelnymi. I o tym właśnie królu pisze kronikarz Angielski Wilhelm de Newbridge, jako o młocie na heretyków. W r. 1165 uciekła garstka heretyków z Flandrii, chroniąc się na ziemię angielską. Król kazał ich aresztować i wypalić na ich czole znamię rozpalonym żelazem. Zabronił swoim podwładnym przechowywać ich u siebie w domu lub oddawać im jakiekolwiek przysługi, zobowiązał swych urzędników pod przysięgą, że będą pilnie czuwać nad wypełnieniem praw antyheretyckich, między innymi o zburzeniu do gruntu domu, w którym by się zagnieździli lub do którego by ich przyjęto.
            Pod wpływem tych to właśnie czynników, zarządzeń i nalegań książąt, władza kościelna zaczęła coraz śmielej skłaniać się ku represjom, iść na rękę względnie w ślady władzy świeckiej. Na soborze Laterańskim w 1179 r., Aleksander III, przypomniawszy klerowi, że nie ma brać udziału w krwawej zemście( cruentas effugiant ultiones), domagał się jednak od władzy cywilnej sankcji kar fizycznych na heretyków, wydanych im przez sąd biskupi. Rzucił przekleństwo na wszystkich popleczników sekty i na tych, którzy ośmieliliby się przyjąć ich w dom. Wezwał do waliki przeciw heretykom książąt chrześcijańskich, i pierwszy to raz wtedy zobaczył świat krucjatę zwróconą już nie przeciw niewiernym, ale przeciw heretykom. Odpustu 2 lat udzielił papież każdemu rycerzowi, stawiającemu się do walki, biskupi mogli te odpusty według swego uznania powiększyć. Krucjata ta była pod protekcją Kościoła, jak krucjata do Ziemi Świętej, biskupi byli obrońcami praw i dobra rycerstwa.
            Najgroźniejszym zamachem na herezję była jednak konstytucja Lucjusza II, papieża, wydana w r. 1186, nazajutrz po pokoju w Konstancji, zawartym między papieżem a Fryderykiem Barbarossą, cesarzem rzymskim.
            Papież zgromadził wówczas w Weronie liczne przedstawicielstwo z biskupów, arcybiskupów, książąt z cesarzem na czele. I na tym to synodzie, uświetnionym i popartym obecnością osoby Fryderyka Barbarossy( Friderici, illustris Romanorum imperatoris semper Augusti,praesentia parter et vi gore suffulti), wydał Lucjusz III konstytucję przeciw Katarom, która godziła w ich byt podstawowy i rozwój. Konstytucja ekskomunikowała razem z heretykami tych wszystkich, którzy przez tak zwane Consolamentum, czyli branie od nich pociechy religijnej, byli z nimi złączeni i wydawała władzy kościelnej. Jeśli to byli klerycy, tym samym mieli być zdegradowani, odarci z godności i beneficjów i wydani w ręce sądów świeckich dla poniesienia kary. Arcybiskupi i biskupi mieli czuwać troskliwie przez swoich archidiakonów lub osob zaufane, raz lub dwa razy na rok wizytować podejrzane parafie. Podejrzani winni oczyścić się przysięgą i okazać się w życiu wzorowymi katolikami. Jeśliby się wzbraniali pod przysięgą lub popadli powtórnie w błędy, mieli podlegać karze. Książęta, baronowie, burmistrzowie miast i radni mieli okazać swą gotowość i pomoc w ściganiu heretyków przez Kościół, pod karą pozbawienia ich urzędu, klątwy i interdyktu wiszącego nad ich terytoriami.
            Dekret był tym straszliwszy, że nie tylko wymierzał kary heretykom i tym, którzy ich ukrywali, ale ponadto zmuszał biskupów do wyszukiwania ich. Wyszukiwanie było zorganizowane i powierzane gorliwości biskupów, którzy byli odpowiedzialni, każdy za swój teren pracy. Każdy heretyk w ten sposób wykryty był do wyprzysiężenia się, inaczej oddawany był władzy świeckiej na ukaranie.
            Nie była to jeszcze inkwizycja papieska wykonywana w imieniu Stolicy Apostolskiej przez inkwizytorów, przeważnie zakonników, lecz inkwizycja biskupia na mocy ich urzędu jako stróżów wiary, była jednak bardzo dokuczliwą i dlatego r. 1184 uchodzi za jeden z najważniejszych etapów rozwoju inkwizycji.
            Rzućmy jeszcze raz okiem na powyższy przebieg sprawy i wyciągnijmy niektóre ważne dla nas wnioski, mianowicie:
1.      Kościół dopiero pod koniec w. XII skłonił się do poddawania heretyków karze fizycznej, dotąd bowiem zadawalał się karami duchowymi.
2.      Zrobił to pod presją pobożnych królów, jak Ludwika VII, a jeszcze więcej królów walczących z nim, jak Henryka II i Fryderyka Barbarossy.
3.      Inkwizycja w Kościele zaprowadzoną została dawno po wprowadzeniu jej przez trybunały świeckie książąt.
            Dawno już nasuwało się nam pytanie, na które czas teraz odpowiedzieć. Czemu tak się dzieje, że władze państwowe z taką zaciętością odnoszą się do sekt heretyckich w XII w. i w gorliwości swej daleko przewyższają zapał w ich uśmierzaniu samego Kościoła. Nie można tego zrzucić na sam fanatyzm religijny, choćby z tego względu, że byli królowie, którzy wcale fanatyzmem się nie odznaczali; Henryk II, król angielski, pozostawał nawet przez pewien czas w jawnej walce przeciw Kościołowi, nie uznawał prymatu papieża; Fryderyk II, cesarz niemiecki, szydził z dogmatów katolickich, a przecież obydwaj ci monarchowie chcieli pognębić herezję za wszelką cenę. Zresztą fanatyzm religijny mógłby spowodować ostre wystąpienie przeciw heretykom jednego lub drugiego księcia i to w sporadycznych wypadkach, ale nie wyjaśniam nam stworzenia specjalnej instytucji, zdążającej celowo i metodycznie do wytępienia herezji w całym chrześcijańskim świecie. Czym wreszcie wytłumaczyć to zjawisko, że przed 1000 r. nie znano stosów, książęta byli powszechnie usposobienia tolerancyjnego w myśl zasad Kościoła, a nagle po r. 1000 wszyscy stają się nietolerancyjni, zawzięci.
            Dla wyjaśnienia sprawy można by się powołać na opinię ludu, który zionął przeciw herezji ślepą nienawiścią i domagał się od swych panujących ukrócenia jej. Jest bowiem rzeczą pewną, że tam, gdzie heretycy nie opanowali całkowicie kraju, lud domagał się ich zguby; kiedy raz jako sędzia świecki opat z Vezelay w r. 1167 w zakłopotaniu, jaką ma wymierzyć karę heretykom, odwołał się do ludu, usłyszał jedno wołanie: na stos, na spalenie. Podobne sceny działy się w bardzo wielu wypadkach, jak to już widzieliśmy. Lud bowiem nie wciągnięty jeszcze w sektę opowiadał sobie o niej najbardziej hańbiące sprawy. Krążyły między ludem opowieści o tajemnych zebraniach sekciarzy, na których odbywają się orgie; że dzieci zrodzone z takich nieprawych stosunków, krajano na kawałki, palono, a popiół mieszano do chleba, który podawano jako komunię. Pewne niezawodne fakty niemoralne, które miały miejsce pośród heretyków, wyobraźnia ludu rozdmuchała do niebywałych rozmiarów, podniecona tajną organizacją heretycką, domagała się doraźnej kary. Trudno jednak przypuścić, aby tym mieli powodować się książęta w wydawaniu na heretyków tak surowych kar i przepisów. Przyczyną główną, zasadniczą, jaką kierowali się panujący, była sama nauka heretycka i płynące z niej wnioski, które wyciągano logicznie i stosowano w życiu praktycznym.
            Manicheizm bowiem różnił się od poprzednich sekt walczących z Kościołem katolickim. Nie tylko bowiem przeciwstawiał Kościołowi inne tłumaczenie dogmatów chrześcijańskich, ale stworzył swój, zwarty w sobie, odrębny system religijny; miał swoje pojęcia o życiu teraźniejszym i przyszłym człowieka, o świecie, o Bogu, wraz ze swoimi zasadami moralnymi, społecznymi i politycznymi.
            Według zasad nauki manicheizmu światem rządzą dwa pierwiastki równorzędne, odwieczne: dobro i zło. Człowiek pochodzi od tych dwóch pierwiastków, według ciała od złego, według ducha od dobrego  i stanowi w sobie żywą sprzeczność; dusza i ciało nie mogą się z sobą nigdy pogodzić; chcieć je harmonijnie pogodzić, tzn. chcieć połączyć ze sobą rzeczy sprzeczne: dzień i noc, dobro i zło, Boga i szatana. W ciele dusza jest więźniem, jej cierpienia z tego powodu są cierpieniami człowieka zdrowego, do którego pleców przywiązano gnijącego trupa.
            Dusza może być tylko wtedy szczęśliwa, jeśli wyzwoli się od ciała i zacznie prowadzić swój samoistny, duchowy żywot. Drogą do wyzwolenia się jest śmierć. Stąd należy śmierci szukać, pragnąć, jako jedynego wyzwolenia. Stąd też u Katarów samobójstwa były prawie że na porządku dziennym: jedni otwierali sobie w kąpieli żyły, inni pili truciznę, inni jeszcze mordowali się. Że jednak mimo tych haseł nie następowało ich wyniszczenie, tłumaczy się tym, że ich mistrzowie ten najwyższy punkt ascezy: śmierć, czy nirwanę tylko wybranym zalecali i tym, że instynkt samozachowawczy, silniejszy ponad teorię, zwyciężał i nie pozwalał na masowe samobójstwa.
            Niemniej jednak przez te zasady tamowali życie i jego rozwój. Jeżeli celem religii manichejskiej było dążenie do śmierci, zniszczenie ciała jako pierwiastka kolidującego z bytem duszy, jako wniosek logiczny nasuwa się to, że tym bardziej nie wolno stwarzać nowego życia przez założenie rodziny. Stąd kamieniem potępienia rzucano na tych, którzy zawierali małżeństwo.
            Nie ma większej zbrodni niż ta, jeśli ktoś dla zadowolenia swej niskiej żądzy stwarza nowe życie, ściągając duszę, cieszącą się w królestwie niebieskim do ciała, czyli królestwa szatana. W ogóle małżeństwo jako sakrament u nich nie istniało, życie w małżeństwie nazywali zalegalizowaną prostytucją, takim samym grzechem jak kazirodztwo z matką, siostrą czy córką. Z dwojga złego, czy lepiej jest żyć w małżeństwie, czy w wolnej miłości, lepsza wolna miłość, gdyż prędzej da się rozwiązać. Taką samą nienawiść, jaką żywią do życia rodzinnego, żywili Katarzy i do życia społecznego. Sekta zakazywała swoim członkom stykać się z tymi, którzy mają inne zapatrywania, chyba iż mają nadzieję pozyskać ich dla swojej wiary. Niekatarów nazywali inną rasą, światem diabelskim, z którym oni, jako synowie Boży, nie mogą mieć nic wspólnego. Według ich zasad moralnych nie wolno było przysięgać pod żadnym pozorem. Każda przysięga, czy prawdziwa, czy fałszywa, jest grzechem. W wiekach średnich zasada ta wprawiała sfery rządzące w wielkie zakłopotanie, bowiem cały ówczesny system rządów polegał na zobowiązaniu się wzajemnym przysięgą.
            Poddani z panującymi, wasalowie z ich suwerenami, członkowie korporacyjni dawali gwarancję swojej lojalności przez złożenie przysięgi; tymczasem sekta manichejska rozbijała tę najważniejszą i najtrwalszą podporę życia społecznego, zabraniając członkom swoim składać jakiejkolwiek przysięgi prawdziwej, czy fałszywej. Nic dziwnego, że w oczach ówczesnego społeczeństwa sekciarze ci uchodzili za anarchistów.
            Nie wolno również było według sekty manichejskiej prowadzić wojny. Żołnierz, który stawał w obronie granic swojego państwa i potykał się z nieprzyjacielem swej ojczyzny, uchodził w mniemaniu sekciarzy za prostego zbrodniarza. Sędziowie, czy w ogóle piastujący władzę książęta, nie mają prawa skazywać kogokolwiek na śmierć, justitia non debet fieri per hominem, człowiek nie może wymierzać sprawiedliwości.
            Tak więc heretycy przez absolutny zakaz przysięgi i wojny nawet najsprawiedliwszej, przez zaprzeczenie wykonywania praw sprawiedliwości, podkopywali finansowo nie tylko fundamenty społeczeństwa średniowiecznego, ale społeczeństwa w ogóle.
            Pobudzała ich zaś do tej walki antyspołecznej nienawiść do Kościoła katolickiego, który w tym właśnie czasie wielkim znaczeniem się cieszył i był podporą społeczeństw średniowiecznych.
            Heretycy uważali Kościół za instytucję diabelską, odrzucali kapłaństwo, sakramenty święte, hierarchię, domagali się zniesienia przywilejów duchowieństwa, wydarcia im mienia. Chcieli w ogóle zniszczyć cały dotychczasowy państwowy, społeczny ustrój, silnie oparty o zasady chrystianizmu, aby tym samym zniszczyć sam Kościół katolicki. Sekta manichejska podzieliła się z czasem na najrozmaitsze odcienie, zmieniała punkty swej nauki, zachowywała jednak nienawiść do Kościoła katolickiego, jako ton zasadniczy. Na czele odosobnionych partii stawali przywódcy, którym już za mało było teoretycznie głosić naukę, bo w XII w. widzimy już bandy zbójeckie, niszczące ogniem i mieczem miasta czy wsie, ze szczególną zaciętością rzucające się na kościoły i klasztory. Oto fakty: Tanchelin, wyżej wspomniany, głosił swą naukę w Anvers i Flandrii, nie zadowolił się jednak tylko czysto teoretycznym wykładem. Kazał nosić przed sobą chorągiew i miecz, jako oznaki doczesnej władzy i aby udowodnić, że władzę tę posiada od Boga, zgromadził koło siebie 3 tys. ludzi, którzy siłą mieli popierać jego argumenty. Na czele swej bandy, odziany w płaszcz królewski i koronę na głowie, grasował po miastach i wsiach. Rozbójnikami tego samego gatunku, co Tanchelin był Abelard, Eudes de Stella, Piotr de Bruys, Henryk, mnich apostata, którzy jako obowiązek nakładali na swych uczniów: burzyć kościoły, łamać i palić krzyże. Piotr Wielebny, cytowany u Bouqueta, pisze do biskupów południowej Francji: „W waszym kraju sprofanowano kościoły, wywrócono ołtarze, spalono krzyże, biczowano kapłanów, wtrącano do więzienia zakonników i poddawano najwyszukańszym torturom. Współczesny Filipowi Augustowi kronikarz Rigord opisuje grasujące sekty po środkowej Francji- Paliariów, Katafryzów, Patarinów itp., którzy burzą kościoły, katują księży, profanują Najświętszy Sakrament, depcząc Go nogami, a z korporałów czyniąc toalety dla swych nałożnic.
            Obeznany ze strasznym pustoszeniem kraju i Kościoła, historyk liberalny Lea, wróg inkwizycji, nie waha się zwrócić uwagi w swej historii o inkwizycji, że tu obrona wiary prawdziwej, ortodoksji, powiązana była z obroną cywilizacji i postępu, że gdyby zwyciężyła setka i stanęła na równi z Kościołem katolickim, wpływ jej byłby rzeczą straszliwie zgubną.,
            Wrogowie Kościoła ustawicznie rzucają w bezmyślny motłoch straszydło inkwizycji, nie wyjaśniając wcale, co ją spowodowało i jak ważne miała znaczenie w dziejach cywilizacji; w ogół wykształcony wmawiają, że Kościół bronił tylko interesów swej wiary, a nie dbał wcale o interes społeczeństwa; tymczasem dekrety papieskie wskazują, że nie tylko chodziło tu o samą wiarę, ale i o spokój oraz całość narodu i państwa; i kiedy Aleksander III zarządza krucjatę rycerstwa, ma właśnie na myśli obronę społeczności przed straszliwymi ciosami, jakie zadaje jej herezja „ut tantis cladibus se virilister apponant”.
            Tym się również tłumaczy, dlaczego książęta świeccy w XI i XII wieku energią swą w duszeniu herezji przewyższają całą hierarchię Kościoła.
            W świetle więc prawdy tak cała sprawa się przedstawia:
1.      Koło r. 1000 herezja przestaje być czysto teologiczną opinią, którą obrabia się w szkołach, ale przeradza się coraz więcej w doktrynę antyspołeczną, anarchistyczną, zagrażającą w swych zasadach i praktyce nie tylko porządkowi średniowiecznemu, ale społeczeństwu w ogóle.
2.      Doktryna anarchistyczna wywołuje w masach ludowych ruchy ewolucjonistyczne i zagrażające bezpieczeństwu publicznemu.
3.      W zwalczaniu herezji ma swój interes nie tylko władza duchowa, ale i świecka.
4.      Te dwie władze z początku idące obok siebie równolegle, jedna z karami fizycznymi, a druga z duchowymi, pod koniec XII w. łączą się razem i wywołują właśnie uchwały Soboru Laterańskiego 1178 r. i w Weronie 1184 r. Instytucję, która powstaje w ten sposób, można by nazwać systemem represyjnym władzy duchownej i świeckiej, działającej wspólnie dla obrony prawdziwej wiary i zagrożonego porządku społecznego.
            To, co mówią o inkwizycji agitatorzy na wiechach, żeby ludzi odstręczyć od Kościoła, jest czystą deklamacją, wynikającą z głupoty, ignorancji i nienawiści- zapominając bowiem lub umyślnie przemilczając okoliczności, jakie stworzyły inkwizycję, nie mogąc wskazać na prawdziwe jej znaczenie, wyrabiają o niej pojęcie powierzchowne, a często błędne. Nie wspominając o tym, że inicjatywę do niej dali właśnie książęta świeccy, widzą w niej tylko objaw religijnego fanatyzmu. Głosząc heretyków jako męczenników wolnej myśli, fałszują tendencyjnie historię, w której właśnie ci uwielbiani wolnomyśliciele grali rolę nie budującą, a destrukcyjną. Dla obrony Kościoła w tej sprawie, jak i w wielu innych, wystarczy wskazać na czyste fakty historyczne, a okryje się sławą imię jego, jako wybawcy ludzkości i społeczeństwa, protektora kultury i postępu.

Źródło: „Sodalis Marianus”, styczeń 1928, rok XXVII, zeszyt 1, część II. Wiara i Życie. S. 13-20.
Język uwspółcześniono.

czwartek, 13 września 2012

Immaculata



Ks. Antoni Stonner TJ

            Maria Niepokalanie Poczęta! Znacie treść dogmatu: Maria- jako Matka Boga- uprzedzającą mocą nadzwyczajnej łaski Zbawiciela, zachowaną została od grzechu pierworodnego. Upłynęło wilee wieków do chwili, w której ujęto w jasną formułę i w niezbitą prawdę Niepokalane Poczęcie. Protestanci, starokatolicy oburzyli się na to- mówiąc, że Kościół zmienił swoją naukę.- Pomylili się, gdyż zawsze Maria w obrzędach liturgicznych w katolicyzmie całym uważaną była za bezgrzeszną Istotę, za Niepokalanie Poczętą. Naturalnie, nazwy tej nie znano, ale wiedziano, że Maria mocą najściślejszego połączenia z Chrystusem musiała w swej czystości być wyniesiona ponad świętych i aniołów chóry. – Ona, Pogromicielka węża, z której Zbawiciel Ciało i Krew swą wziął, nie mogła ani na jeden moment ulegać władzy złych nieprzyjaciół.
            Znane są słowa Efrema, którymi Kościół z Edeny tak każe mówić do Zbawiciela: „Ty i Matka Twoja jesteście bez skazy, gdyż na Tobie żadna plama nie powstała- ani na Matce Twej zmaza.”
            Było to około 370 roku. Z tego widzimy, że niepokalana czystość Matki Najświętszej jaśniała zawsze w Kościele. Brakowało tylko teologicznej, a bardzo subtelnej pracy ducha, by źródła światłości zgłębić i uzasadnić: Niepokalane Poczęcie jako przyczyna Jej dziewiczości i wolności od wszelkich pożądań.
            Jakim niezastąpionym brakiem w katolickich sercach byłoby przeświadczenie, że tego Ideału Piękna nie ma? Tysiące wybawiła z trzęsawisk grzechu i tysiącom była tą siłą trwania w dobru, była wpływem błogosławionym, który nam kazał cenić kobietę, ustrzegł ogniska rodzinne od zagłady, a nam niejednokrotnie pozwoliła zachować niewinność z trudem bronioną.
            Ale czyż z tym kończy się znaczenie Niepokalanego Poczęcia? Zdaje mi się, że obecnie dla nas jest ono jeszcze głębsze i wartościowsze. Zatrzymajmy się myślą na chwilę przy tym przedmiocie. Z mroków Adwentu wykwita postać Niepokalanie Poczętej- jak Chrystus ręką Boga utworzona, jak On w Boskim umyśle poczęta. W jako bez zmazy poczętej, nie ma w Niej żadnej winy, nie ma i pożądliwości. Posiada prócz wspólnej łaski z nami, podobnie jak pierwsi rodzice, oprócz łaski uświęcającej, jeszcze szczególny przywilej wolności od wszelkiej skłonności do złego, posiada pełnię władzy duszy nad ciałem.
            My, dzieci Ewy, od urodzenia nie posiadamy łaski uświęcającej, która spływa dopiero wraz z wodą Chrztu św. Nienaruszoność też nam nieznana, gdyż pożądanie ciała pozostało w nas mimo Znaku Zbawienia. A teraz jedno pytanie: czyż w nas nie płonie tęsknota za łaską, a przede wszystkim za tą nienaruszalnością, aby dusza była tym, do czego ją Bóg stworzył, nieograniczoną władczynią nad światem i nad ciałem, które powinno stać się powolnym narzędziem dobra i piękna, ale nie przyczyną tylu okropnych upadków i grzechu? Nie ma zapewne takiego serca, w którym by nie tliła się tęsknota raju, by stać się tym, czym ongiś byliśmy. Narody śnią o tym w swych mitach rajskich, a my śnimy w głębiach dusz naszych.- I właśnie w dziecku nas tak to pociąga, że w nim nie drzemie pożądanie. Dlatego, patrząc w wielkie gwiazdy oczu dziecięcych, możemy powtórzyć za poetą: Kinderauge, Diamant, In der Erde Wustensand. Muss dir leuchten still zuruck Welten von versunkenem Gluck.- Tak, światy utraconego szczęścia. Czyż tęsknota za tym, czym nasi pierwsi rodzice się cieszyli, co w Maryi widzimy, czego my już dzisiaj nie mamy, ma zostać tu na ziemi niespełnioną?
            Albo czyż Maryja, Niepokalanie Poczęta i dlatego wolna od pożądliwości wszelakiej, nie jest tym ideałem, za którym podążać byśmy chcieli? A czyż nie w innej myśli odmówił wam Bóg uwolnienia od zmazy i nienaruszoności, abyśmy wpatrzeni w ideał Boga- Człowieka i Jego Matki, w zaciętej, ale zwycięskiej walce, w siłę Jego mocni, z powrotem przywilej ten odzyskali? A więc nie tylko należy strzec się grzechów śmiertelnych, ale starać się coraz więcej i więcej unikać najlżejszych pokus. Mówicie, że to jest niemożliwe. Nie zapominajmy nigdy o tym , że nawet- gdy jesteśmy w stanie łaski, nie jesteśmy jeszcze tym, czym pierwotnie mielibyśmy być w myśli Boga. Wtedy to, gdy Bóg chciał swój majestat w stworzeniach objawić, mieliśmy chodzić w chwale świętości i nienaruszoności, cieszyć się pełnią władzy nad ciałem, wolni od wszelkich złych pożądliwości- oto był zamiar Boży. Utraciliśmy to przez rodzica naszego Adama. Lecz łaska, która zstępuje na nas w dniu Chrztu świętego, niejako wyprostowuje skrzydła ducha naszego w kierunku pierwotnych zamiarów Przedwiecznego, domagając się od nas uzupełnienia zamysłów Boga. W pierwszym liście św. Jana czytamy( 1 J 3, 9): „Wszystko, co się narodzi z Boga, nie grzeszy, gdyż nasienie Jego w nim trwa.”- Tak, nie może grzeszyć, gdyż od Boga pochodzi. Ale to nie znaczy, że kto posiada łaskę uświęcającą, nie może grzeszyć. Nie, Apostoł wyraźnie mówi: łaska i grzech wykluczają się wzajemnie, jak woda i ogień. Łaska nam jest na to dana, by uniemożliwić grzech. Im większe panowanie zdobywa w duszy ludzkiej, tym trudniej o ciężkie próby i grzechy. W tym życiu łaska w zupełności może nie zwyciężyć. Ale po tamtej stronie, gdy pęknie w nas złożone nasienie, w duszy rozleje się cała jej wspaniałość i wtedy doprawdy będziemy bez grzechu mimo wolności, która i tam nas nie opuści; pokusa, grzech nie będą mieć do nas przystępu. Może niejeden z nas doświadczył, jak w chwilach próby i grzechu łaska opiera się złu. Nie była to lekka kapitulacja, ale formalne wyrzucenie zła z duszy. Taka jest moc łaski, zwróconej w kierunku odzyskania nienaruszalności. U świętych działanie łaski tak daleko się posuwa, że wyklucza coraz większą ilość pokus, a niektórych tak przemaga, że ich życie doczesne, mogłoby być już początkiem chwały wiecznej. Tak są uduchowieni, że ciało jest jedynie posłusznym narzędziem ich woli, a świat próby i grzechu oddalony w niedostępne dla nich strony. Czyż to, co świętym było dostępne, nie mogłoby stać się naszym udziałem?
            Zapewne; życie jest walką i zawsze nią będzie. Ale jest różnica między jedną walką a drugą. Jest walka, która nas niemocnymi czyni, siły targa i ta druga, która wzmacnia, sił dodaje.
            Są dusze, które wysilają całą swą tężyznę na walkę z pokusami i ledwo jedną odeprą, już druga, trzecia przychodzi; gdzie bądź, na ulicy, w pokoju, wszystko porywa je i nęci. Cóż to za biedne stworzenia! Ciągle wahające się na ostrzu dobra i zła, całą siłę wytężające jedynie na obronę! Czy to słuszne? Byłoby tak, gdyby świętość była czymś negatywnym, wtedy można by o tym mówić! Wtedy zadanie nasze polegałoby na tym, aby utrzymać w czystości i jasności swą duszę.
            Ale czyż świętość jest tylko chronieniem się przed brudem i zamieszaniem? Czyż nie jest właśnie czymś najbardziej pozytywnym, tętniącym Bożym życiem, czystą pełnią miłości, domem cnót? Dom ten, aby mógł istnieć w przepychu, człowiek, aby go mógł zbudować, wznieść jego wieże i kolumny, potrzebuje dużo wolnych sił. Myślę, że ładnieby nas Bóg przyjął- gdybyśmy nic więcej nie przynieśli ze sobą, jak tylko to, cośmy otrzymali przy Chrzcie świętym. Wiemy, jak tego sługę przyjął, który zagrzebał otrzymany talent. Tej ciągłej, nużącej walce, która nigdy do zupełnego nie doprowadzi zwycięstwa, najwyżej do przejściowego zawieszenia broni, musimy położyć kres przez energiczne wyrwanie się w górę, musimy zdobyć panowanie nad pożądaniem, by w ten sposób zabezpieczyć sobie swobodę rąk dla pozytywnej pracy. Wiem, że i wtedy nie można być wolnym od pokus, nawet ciężkich. Widzimy to w życiu świętych.
            Jeden ze świętych tak ciężko zapadł na nerwy, że Ojcowie przebywający z nim uskarżali się w ostatnich latach jego życia na drażliwość jego i przykrości, jakie im sprawiał. Jak ciężko inni święci byli doświadczani na łożu boleści, to także wiemy. Nie zapominajmy jednak, że to były wyjątki. Stopniem, który wszyscy osiągamy, wychodząc poza pierwsze stopnie doskonałości, jest zmniejszanie się pokus, które zawisłe od pewnych okoliczności, coraz trudniejszy mają do nas przystęp.- Szczególniej my, katolicy, możemy to stwierdzić, jak wierna współpraca z łaską ucisza nawałnice walki, pokusy wyłaniają się jako psychiczne podrażnienia, których obecność odczuwa dusza raczej jako przykrość, niż jako zwabienie i ponętę.
            Zawsze mnie zastanawiały słowa św. Ignacego, tyczące się zachowania czystości, zawarte w konstytucji zakonu. „To, co tyczy się ślubu czystości, nie potrzebuje większych objaśnień, gdyż znaną rzeczą jest, jak doskonale powinni ją zakonnicy pełnić; podobną ma być ona do czystości aniołów na duszy i ciele.” Zauważmy: czystość aniołów, istot zupełnie duchowych, pozbawionych pożądliwości cielesnych, czyli nie tylko przezwyciężenie, ale możliwie jak największe oddalenie pokus ciała, nawet we śnie! I to da się osiągnąć. Słyszałem o jednym mężczyźnie, który co rok wyjeżdża do nowicjatu w Tisis na rekolekcje, choć mógł je w swej Kongregacji Mariańskiej odprawić. Spytacie się o powód? Zapewne on istniał i to głęboki. Wyjawił go też bez ogródek: „Nie tylko czuję brak nauk, ale czegoś więcej, odczuwam potrzebę przykładu nowicjuszy z Tisis, pragnę tych młodych ludzi widzieć w jadalni, na korytarzach, w ogrodzie, jak spokojnie przechadzają się, spełniając swe prace, bez troski oddani swej władzy, pełni wewnętrznego spokoju, niewinni, jak dzieci szczęśliwi. Wydaje mi się wtedy, że jestem w dużym, słonecznym pokoju szkolnym. Chcę dzieckiem być z dziećmi.”
            Nowicjusze z Tisis- to nie dzieci, dużo z nich jest w wieku 10-30 lat, w wieku rozwoju namiętności, dużo też takich, którzy przeszli okropności wojny i twardą 4-letnią służbę po etapach.
            Oto moc nadprzyrodzoności, w której promieniach, jeśli tylko pozwala się działać, dźwiga się natura. „ Nach einer neuen Kindheit ist mir weh. Die ich ferner durch Wolken schimmern seh. Sie lachelt uberselig wie Engelsgeleucht, nach ihren Strahlen ist mir das Auge feucht.” Nie tylko w klasztorze jest to możliwe, ale i w świecie.
            Na pewno nie raz spotkaliśmy w życiu ludzi, na których czołach i w oku jaśniała taka niezwalczona czystość, że zdawać by się mogło, jakby w ich twarze tryskały całe wiązki promieni słonecznych. Tak czystym był ich głos tak lekki, elastyczny ich chód, że mimowolnie płynęły nam myśli: oto cały człowiek bez załamań i wewnętrznych zaburzeń. W nich każde włókno i żyłka duszy były odwrócone od wszystkiego co nieszlachetne, powszednie. Dużo dusz młodych poznałem i znalazłem wśród nich wybrane. Błogosławieństwo wam ludziom słonecznym w murach klasztornych i poza nimi!
            Na zakończenie skierujmy wzrok jeszcze raz na potężną Panią i Władczynię. Ponad moralnym trzęsawiskiem i bagnem, które po wojnie rozlało się nad nami- czarną i upiorną zjawą wyrastają na rozmaitych miejscach, podobne zmąconemu światłu, kina, teatrzyki, pusty śmiech, szaleństwo użycia, to znów raz po raz wydziera się krzyk zwątpienia zbłąkanych i uwiedzionych, ponad tym morzem bezmiernym i jak noc czarnej nędzy ludzkiej i grzechu unosi się Postać ta w blasku gwiazd, spokojna, bez lęku, obaw, upadku.- Nigdy nie miała też nic wspólnego z tym, co na ziemi chybocze się w kałuży zła; uświęcona od pierwszej chwili poczęcia, nie doznała ani przez chwilę przekleństwa grzechu i jego pożądliwości.
            Bracia, Siostry! W takiej chwili obraz ten nie jest tylko wołaniem ostrzegawczym, by grzechu ciężkiego nie popełnić, lecz gorącym wezwaniem do uwolnienia się od ciężkich pokus i pożądań złego. Kiedy fale brudu wysoko sięgają, nie wystarcza jedynie defensywa. I nie wystarcza lepienie spróchniałej grobli i pozostanie na niej. Takiemu zalewowi trzeba przeciwstawić łom granitowy, łom czystego, pozytywnego życia, wystawić go tak wysoko i silnie, by nawet ostatnie krople piany trującego elementu opadły bezwładnie.
            W świecie fala zalewa tysiące bez ich oporu. Tym mocniej wytężyć nam trzeba każdy muskuł. Ani kompromis, ani pakt, ani nawet ustawiczna mizerna walka tu nie wystarcza, ale panowanie, celowe oraz potężniejsze władanie sobą. W świecie znajdują sobie ludzie coraz inne sposoby i drogi, aby się wzajemnie drażnić przez spojrzenia, rąk uścisk czy inne formy zetknięcia się( pomyśleć o nowoczesnych tańcach). Niech przez spojrzenie i ręki uścisk znowu dusza przemawia. Dlatego zostały nam dane od Boga, by były narzędziami, aby słońce dawały, miłość niosły, nie grzeszny, zmysłowy żar.
            Maria, Niepokalanie Poczęta Pani, może nam tu pomóc. Jej czysta postać unosi się nad nami w tej wietrznej nocy, nasze siły niech pochłonie miłość ku Niej, abyśmy szukali tego co niebieskie, a pominęli ziemskie, grzeszne cele.
            Jej wstawiennictwo niech wznieci w nas potrzebną łaskę przetworzenia się w wolne dzieci Boże, niech nam wyjedna możliwe uwolnienie od ciężkich doświadczeń i grzesznych pragnień.
            Ave Virgo Virginum! W imieniu czystych dusz, słonecznych dusz, które skłaniają się Tobie ze wszystkich ołtarzy, stanów, murów klasztornych i ze świata, pozdrawiamy Ciebie czysta, wspaniała Pani!

Źródło: „Sodalis Marianus”, luty 1928, rok XXVII, nr 2, część I. Życie sodalicyjne. S. 33-37
Język uwspółcześniono.

poniedziałek, 3 września 2012

Gdzie są klucze Piotrowe?

Żaden wiek od czasów Chrystusa nie był wolny od herezji. Powstawali różni uwodziciele, głosząc, że w ich nauce zbawienie, że oni są prawdziwym Kościołem Chrystusowym, że im Zbawiciel powierzył tajemnice swej wiary. Do dziś twierdzą tak prawosławni; do dziś wmawiają to w lud ewangielicy o swojej sekcie; w oczach naszych powstali kozłowici, a po nich przybyli z Ameryki "badacze pisma św.",baptyści i jacyś "krzewiciele kościoła narodowego" Bałamucą oni maluczkich twierdząc, że Kościół katolicki sfałszował wiarę Jezusową i że tylko u nich jest prawda i zbawienie.

Tymczasem prawda tam tylko być może, gdzie żyje Św. Piotr apostoł w swoich następcach. Piotrowi powiedział P. Jezus: "Tobie dam klucze Królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, i cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie". Przez klucze rozumiał P. Jezus najwyższą władzę, jaką złożył w ręce Piotra, aby rządził Kościołem Bożym i jego wiernymi i czuwał nad całością wiary. A któż po św. Piotrze odziedziczył tę władzę kluczów? W czyich rękach są one do dziś i gdzie będą do końca wieków te klucze Piotrowe?

W r. 1588 zanosiło się w schizmatyckiej Mołdawi na unię z Kościołem katolickim. Ówczesny wojewoda mołdawski, Petryło, sprzyjał unii. Papież, by go więcej do niej zachęcić, posłał mu pięknie ilustrowane dzieło: Żywoty świętych męczenników.

Wojewoda przeglądając tę księgę, natrafił na obraz, przedstawiający męczeństwo Św. Piotra apostoła. Zwrócił się do swego kapelana, schizmatyckiego popa i pyta go:

"Co sądzisz, czy Piotr był głową Kościoła Chrystusowego?

Na to odrzekł pop: "- Św. Piotr miał wśród Apostołów pierwsze miejsce honorowe, ale władzę miał jednaką jak oni."

- A komuż, pytał dalej Petryło, oddał P. Jezus swoje klucze, jako znak najwyższej władzy?

- Piotrowi, odrzekł pop.

- A komuż Piotr umierając zostawił klucze?

A gdy na to pop milczał, pyta wojewoda inaczej:

- Powiedz mi gdzież św. Piotr położył swoją głowę?

- W Rzymie, wykrztusił Piotr niechętnie.

- "A więc widzisz, zakończył Petryło, - gdzie św. Piotr głowę złożył, tam i klucze zostawił, a więc prawdziwy Kościół jest w Rzymie, prawdziwa nauka jest w Rzymie i zbawienie ludzkości tkwi we wierze idącej z Rzymu, bo tylko następcy św. Piotra, papieże rzymscy, posiadają władzę kluczów do Królestwa niebieskiego."

Do tych słów dodajmy jeszcze pytanie: Czy badacze pisma św. i inni uwodziciele wykradli klucze Piotrowe z Rzymu?!

 Rycerz Niepokalanej - Czerwiec 6 (18) 1923, s. 92
Pisownia oryginalna
Nadesłał: ethanol

Nawrócenie marynarza w 1908 roku

Pomiędzy starcami, przebywającymi w naszym zakładzie był także starszy pensjonowany marynarz, który przez 38 lat pełnił służbę na okręcie. Zdrowie jego było bardzo zrujnowane, charakter samowolny i nadzwyczaj przykry, "humor najczęściej nieznośny; stąd też otaczający nie lubieli go. Smutne także przejścia, które miał w rodzinie, zwiększyły jeszcze jego złe usposobienie. Widząc to siostra, której chorzy byli powierzeni, starała się uczynić co tylko było w jej mocy dla tego biedaka, oddając mu wszelkie usługi - byle tylko pozyskać Bogu tę duszę tak szaloną i daleką od wszelkich praktyk religijnych.

Pewnego dnia, gdy nasz marynarz był więcej rozdrażniony niż zwykle i pogrążony w jakichś czarnych myślach, starała się siostra troskliwie wybadać, co mu właściwie dolega. "Chce siostra wiedzieć co myślę?... to powiem: wkrótce mam zamiar udać się do C, gdzie zabiję moją siostrę, a potem sobie w łeb strzelę"... Po takiem zwierzeniu siostra, chcąc ratować biedaka, przedstawia mu co tylko dyktowało jej dobre serce, prosi go, by się tak ohydnej pokusie nie poddał - a przedewszystkiem, starała się go oddać pod opiekę Marji Niepokalanej. - "Jeżeli Pan chce mi zrobić przyjemność, to proszę przyjąć ten medaliczek Najśw. Panny; - włożę go Panu do kieszonki i proszę go nie wyjmować." "Dobrze siostro" - odpowiedział.

Po kilku miesiącach, piękna pogoda pozwoliła mu zrobić małą wycieczkę po morzu, co mu przypomniało jego młodość i wielce go pocieszyło. Lecz zato zdrowie tak się nagle pogorszyło, że musiał położyć się do łóżka. Przywołany lekarz stwierdził uszkodzenie tętnicy i oświadczył, że skutkiem tego, w każdej chwili może chory skończyć, Z tego więc powodu obawiałyśmy się bardzo o jego duszę i modliłyśmy się o jego nawrócenie. Ale chwila naznaczona przez Boga nie nadeszła jeszcze. Chory tyle razy powtarzał: "niech mi tylko nie przyprowadzają księdza", że trzeba było dać mu pokój, a nawet uprzedzić kapelana. Słusznie się obawiano, by nie wpadł w ostateczną rozpacz i nie odebrał sobie życia; wspominał już bowiem, że chce oknem wyskoczyć, a wiedziałyśmy też, że i ojciec jego sam sobie życie odebrał...

Po kilku dniach daremnego wyczekiwania, odważył się ksiądz kapelan odwiedzić naszego "chorego. Ten, przyjął go wcale dobrze. Kapelan, wiedząc jak dusza ta trudną była do pozyskania, nie robił mu nawet wzmianki o spowiedzi. Choroba biednego marynarza nie zmniejszała się, owszem szybkie czyniła postępy; dlatego też coraz gorętsze modły zanoszono do Boga... Pewnego ranka, przybyła do mnie siostra M., wołając ucieszona: "Zwycięstwo odniesione, B. chce się spowiadać, prosi o księdza". Jakże wielką była radość nasza i wdzięczność po tym wielkim niepokoju, jakiego doznawałyśmy za każdym powtarzającym się u chorego atakiem. Ale Matka Najśw. czuwała nad tym biednym zbłąkanym, który przecież chował dla Niej w sercu swojem iskierkę miłości; medalik Jej zawsze jest potężną obroną przeciw napaściom szatana.

Odprawiwszy spowiedź, przyjął on pobożnie św. Wijatyk w obecności wszystkich sióstr, jak to sobie sam życzył. A czas już był wielki. Pan Jezus przyszedł zaopatrzyć na drogę wieczności tego biedaka, który, nawróciwszy się, spędził ten dzień spokojnie i z poddaniem się Woli Bożej, twierdząc, że to ostatni dzień jego życia. W rzeczy samej, choć nie zdawało się, że jest tak źle, zamknął jakby do snu oczy i spokojnie przeszedł do wieczności.

Było to 1 lutego. Jakże słodkiem być musiało obudzenie się tej duszy, oświeconej przez Tego, który jest prawdziwą światłością naszą. Najświętsza Dziewica, która go strzegła wśród burz i nawałnic, na które bywał narażony na okręcie, teraz sama wśród pokus, chciała się stać dla niego "Bramą", otwierającą mu niebo.

Siostra Miłosierdzia

Źródło:  Rycerz Niepokalanej - Styczeń 1 (13) 1923, s. 9

Pisownia oryginalna
Nadesłał: ethanol

sobota, 1 września 2012

Słoneczne dusze

Są dusze - dusze słoneczne - które wszędzie radość przynoszą i radość zostawiają. Radość rozwija się pod ich ręką, każde spojrzenie, każde słowo, każde, choć przelotne, spotkanie się z nimi jest ciepłem i jasnem jak wiosenny dzień. Sama ich obecność jest już orzeźwieniem i serca skryte wychodzą ze swych kryjówek, jak trwożliwe owady ku słońcu rozchylają się niby kielichy kwiatów w promieniach porannych. Nikt nie może się oprzeć wpływowi takich dusz, chyba zawiść zjadliwa, która się wałem przesądów obwarowuje, aby być głuchą i ślepą. "W słońcu radości wszystko się rozwija z wyjątkiem trucizny". Na ludzi, wolnych od przesądów, działają takie dusze prawie czarująco. Ich słowo przekonywuje i zapala, ich przykład pociąga nieprzeparcie, ich rada jest zawsze trafną, nawet ich nagana jest zachętą, każdy sądzi, że jest jedynym przedmiotem ich pieczołowitości i uwagi; dusze te niepotępiają nikogo, nad wszystkimi rozpościerają płaszcz miłości, o wszystkich dobrze myślą, bo sami są dobrymi. Podstęp i fałsz są im obcymi, jak również skarga na własne cierpienie. Oni żyją przecież tylko dla drugich, zapomnieli na siebie samych tak, że ich zaparcie równa się prawie zupełnemu zapomnieniu o sobie.

Nie wiele takich dusz, więc jest to wielką, bodaj czy nie największą łaską, jeżeli Opatrzność Boża skieruje taką ku nam choćby raz w życiu, choćby na krótki czas; jest to dla nas nieobliczalną korzyścią, może ratunkiem na zawsze. Rozstanie się z taką duszą, to zapadający wieczór,

Co jest właściwie tajemnicą tych dusz?

One noszą Boga w sobie, Boga miłości, Boga radości; one się rozpłynęły w Nim, są listem Boga do ludzi. Nie można o nich myśleć, z nimi obcować, nie zbliżając się równocześnie do Boga. One są objawieniem Zbawcy, żywą Jego ewangelją. Ani chcąca jaśnieć uczoność, ani kwaśno usposobiona punktualność nie są tymi czynnikami, które świat przekonywują, tylko miłość i dobroć, które tkwią w noszących Chrystusa duszach, w duszach tych skromnych, radosnych, które nie świadome swej piękności i bogactwa są wszystkim tak głęboko wdzięczne, tak się czują zobowiązane względem wszystkich, jakkolwiek same pełnemi rękami wszystkich wzbogacają i uszczęśliwiają,

z niemieckiego tł. W. PEŁKA



Źródło:  Rycerz Niepokalanej - Styczeń 1 (13) 1923, s. 8
Pisownia oryginalna
Nadesłał: ethanol

środa, 29 sierpnia 2012

Grożące niebezpieczeństwo

Śledząc ostatnie wypadki, zdajemy sobie jasno sprawę z tego, że źle się u nas dzieje; drożyzna wzrasta z dniem każdym, kraj chyli się do ekonomicznego upadku, rząd słaby i nieudolny; czujemy, że jakaś tajemnicza ręka zawsze nam bruździ i do zguby wciąga.

Na całej kuli ziemskiej tu słabiej, tam bardziej zaciekle toczy się walka przeciwko Kościołowi i szczęściu dusz. Wróg okazuje się w rozmaitej szacie i pod różnymi nazwami. Ogólnie wiadomo jak socjalizm, wykorzystując nędzne położenie robotnika, zaszczepił mu jad niewiary. Widzimy jak bolszewicy tępią religję. Słyszeliśmy nauki materjalistów, pragnących ścieśnić wszechświat do tego tylko, co bezpośrednio zmysłami poznajemy i tak wmówić w siebie i w drugich, że niema Boga, ani duszy. Teozofja wszczepia obojętność religijną, a Badacze Pisma. Św. i inni protestanci, grubymi dolarami, jednają sobie wyznawców. Wszystkie te obozy tworzą zgodną linję bojową przeciw Kościołowi.

Co ich łączy?

Że socjalizmem kierują żydzi i że oni rządzą obecnie w bolszewji. wszystkim aż nadto wiadomo. Nie brak ich też w szeregach materjalistów. Badacze zaś Pisma św. są, jak to wykazał p. Pawlak w swoim referacie w M. I. mężczyzn, niczem innem, jak tylko zamaskowanym bolszewizmem ze wszystkiemi obietnicami talmudystycznymi.

W teozofji zaś aż nadto występują żydzi - tak np. we Wiedniu kierownikami lóż teozoficznych są żydzi: Hans Schiff, Dr. Hans Robiczek, Gerstl, Schleisinger, Hirsch, a kierowniczkami także żydówki: Paula Schiff, Singer-Schifowa, panna Berta Meudelschon, panna Stella Abramowicz, panna Hanna Wertheimer.

Następnie sama już nazwa "loża" analogiczna do organizacji masońskich daje także wiele do myślenia. Wreszcie kierownikami całego ruchu teozoficznego we Wiedniu są wyłącznie masoni, jak Br. Dr. Franciszek Hartmann, Karol von Kellner, Artur Pfungsl, Paweł Stoss i t. d.

Jak potężny wpływ wywierają masoni u nas nawet, na rządy Świadczy wymownie fakt, że dziesięć dni przed rozwiązaniem gabinetu Ponikowskicgo rozeszła się w Rzymie wieść, iż w Polsce nastąpi zmiana rządu, bo... tak masonerja nakazała?! - Piłsuckiemu!!! I tak się stało. W ostatnich zaś dniach prof. St. Grabski tak pisze w "Słowie Polskiem": "Jest złowroga siła, która nie daje się Polakom ze sobą porozumieć, która systematycznie niweczy każdą próbę wytworzenia w Sejmie większości polskiej, a raz poraz w najważniejszych sprawach, jak sprawa wileńska w poprzednim Sejmie i obecnie wybór prezydenta, przy pomocy mniejszości narodowych majoryzuje większość głosów polskich, która uniemożliwiła zbliżenie między Piastowcami a obozem narodowym, która wyzyskuje radykalizm społeczny i osobiste ambicje, dawne uprzedzenia i niechęci poszczególnych członków grup centrowych, by raczej je rozbić niż dopuścić ich do współdziałania z prawicą...".

"Gazeta Warszawska", komentując te słowa, dodaje: "Siłą tą, która nawet ukrywać się przestała, jest konspiracja żydowsko-masońska. Co zaś do chwili obecnej, to zbyt jest ona widoczna dla nas wszystkich, by trzeba ją było długo charakteryzować".

Czyż wobec tych danych można jeszcze wątpić pod czyją wodzą świadomie czy nie świadomie walczą nasi wrogowie? To jest owa tajemnicza ręka. która pcha nasz kraj do zguby.

Wobec tak potężnych ataków nieprzyjaciół Bożego Kościoła czy wolno nam stać bezczynnie? Czy wolno tylko biadać i łzy ronić? - Nie, pamiętajmy, że na sądzie Bożym zdamy nietylko ścisły rachunek z czynności wypełnionych, ale także Pan Bóg policzy wszystkie dobre uczynki, które mogliśmy zdziałać a - zaniedbaliśmy. Na każdym z nas ciąży święty obowiązek, by stanął na szańcu i piersią własną odparł zapędy wroga.

Nieraz można usłyszeć zdania: Cóż ja mogę? - Taka silna organizacja. - Mają grube kapitały i t. d. Zapomnieli zapewne, co mówi św. Paweł "wszystko mogę w tym, który mnie umacnia".

Jak nam, zwłaszcza członkom "Milicji Niepokalanej", walczyć należy? Czy może płacąc pięknem za nadobne iść naprzód siłą pięści? Nie, to nic nasze zadanie. Celem wytkniętym "Rycerstwa Niepokalanej" to podbijanie dla Niej serc, Ona zaś już reszty dokona. Niech tylko ci nieszczęśliwi, co w głupocie i złości swojej podnoszą rękę na Najlepszego Ojca, by zaspokoić swe żądze i zdobyć pozory szczęścia, niech tylko oni coś, choćby najmniejszego dla Niej zrobią lub wycierpią już wyłom zrobiony, już Ona ma jakiś tytuł na to, by słodko opanować z czasem to serce, złożyć je w gorejącym Sercu Jezusa i je uszczęśliwić. Z miłości ku złym prześladujmy z całą energją wedle możności wszelkie ich złe poczynania, zwracajmy te serca ku Niepokalanej modlitwą i cierpieniem, własnym kosztem zdobywajmy dla Niej dusze, a one już tu na ziemi będą nam nieskończenie wdzięczne. Nieraz tego doświadczyłem i każdy kto uszczęśliwi taka duszę może się przekonać jak ona mu będzie wdzięczną.

Uważajmy jednak, by nie dla tej wdzięczności cierpieć, pracować i ofiary ponosić. Za niską byłaby ta pobódka. Dla Boga i jedynie dla Boga przez Niepokalaną i jako narzędzie w Jej ręku żyć, cierpieć, pracować i umierać - oto ideał godny - "Rycerza Niepokalanej".

                                                                             Rycerz Niepokalanej

Źródło:  Rycerz Niepokalanej - Styczeń 1 (13) 1923, s. 2
Pisownia oryginalna

Nadesłał: ethanol

wtorek, 28 sierpnia 2012

Wartość mojego cierpienia

Cierpienie czyni nas bohaterami.

Biedna matka tonie we łzach. Cierpi... cierpi bardzo. Miecz obosieczny tkwiący w jej sercu pozostaje dla nas niewidocznym. Domyślamy się tylko, że złość ludzka, niesprawiedliwość pozbawiła ją kawałka chleba. Patrzy na nędzę, która w swe koszmarne ramiona obejmuje jej dzieci. Widok to okropny dla serca matczynego. Modli się. Tymczasem niebo jej nie wysłuchuje. Rozumie ona zresztą, że Bóg ją kocha, trudno jednak, by w każdej potrzebie działała On cuda, tym bardziej zaraz.

Niezmiennie obejmuje myślą swe najstarsze dziecko. Ach,- to nowy miecz... Opuścił ją w tej nędzy. Poszedł na złe drogi...
I tak biedna kobieta łączy swe cierpienie ze wspomnieniami o niewiernym dziecku. Powoli dochodzi do zrozumienia, że modlitwy o nawrócenie dziecka zanoszone z tak zbolałego serca jak jej, zostaną prędzej wysłuchane.
Nieznacznie też modlitwa i cierpienia zlewają się w jej życiu w jedną prośbę.
Mija tak parę lat. Biedna kobieta zapomina o cierpieniu jakie poprzednio ją gnębiło. Już dobrze jej się powodzi.
Wtem otrzymuje list. To list od jej dziecka. Tak, to od niego. W powodzeniu mało myślała o nim.- Jak żyje, co robi- z tą myślą otwiera list. Czyta:
- Matko umieram z daleka od ciebie...- prędko zaznajamia się z treścią listu.- Miłosierny Bóg zbliżył się do mnie. Dlaczego? Przecież tak bardzo Go obrażałem. Widocznie ty, matko, modliłaś się za mnie i wiele cierpiałaś.
Matka bohaterka uratowała syna poświęceniem, ofiarą mężnie dla Boga zniesioną.
..........................................................................................................................................

"W świecie ducha rządzi wielkie prawo cierpienia, dusze wybrane podlegają mu więcej niż inne, one płacą okup za bliźnich i to czasem bardzo wysoki. Dopiero kiedyś dowiemy się, czego dokazały nasze cierpienia i ofiary. Trafiają one wszystkie wprost do Bożego Serca, a tam, przelane do skarbu zbawczego, rozdzielane bywają różnym duszom jako łaski. Nie opuszczając swego mieszkania, zamknięci w obrębie swojego życia wewnętrznego, możemy pocieszać, nawracać, uświęcać, zjednoczeni stale z Tym, który w nas działa, ciągle czynimy ofiary i ciągle coś w zamian otrzymujemy, a On nasze skromne dary dalej rozdziela. Z pewnością jesteśmy u niego ogromnie "wiele możni", gdy Mu ofiarujemy to co nas boli na wewnątrz, to co najgłębiej w nas ukryte- tę "krew własnego serca" którą ociekają zawsze męczennicy ducha"( Chrystus w braciach naszych, o. R. Plus T.J.)

Zrozumiemy teraz dlaczego św. Teresa od Dz. J. tak bardzo pragnęła cierpieć w celach apostolskich: - O jedno tylko proszę: o miłość; jednego tylko pragnę: kochać Ciebie, Jezu; Nie mogę głosić Ewangelii, przelewać krwi dla Ciebie... mniejsza o to: Bracia moi za mnie pracują, a ja, mała dziecina, stoję przy tronie królewskim, kocham za tych, którzy walczą.
Ale jakże okazuję Ci miłość moją, skoro miłość dowodzi się czynami. Oto dziecię rzucać będzie kwiatki... do stóp tronu, kwiatki woniejące i głosem dziecinnym śpiewać będzie hymn miłości. Rzucać kwiatki, znaczy nie opuścić ani jednej sposobności do ofiary, choćby najmniejszej, ani jednego spojrzenia, ani jednego słowa, ani czynu, a wszystko spełniać z miłości ku Tobie. Chcę cierpieć a nawet weselić się z miłości; każdą różę, napotkaną na mej drodze, dla Ciebie z listków oberwę... i śpiewać będę, śpiewać zawsze, choćbym miała kaleczyć ręce o ciernie ostre; a im kolce będą dokuczliwsze, tym głośniej śpiewać i chwalić Cię będę.
Ale na cóż, o Panie, przydać Ci się mogą kwiaty i pieśni moje? ... Kościół triumfujący odbiera z rąk swego dziecka listki z róż oberwane, składa je w ręce najświętsze, by im nadać cenę nieskończoną- i rzuca je na Kościół cierpiący- aby ugasić jego płomienie i na Kościół Walczący, aby mu do zwycięstwa dopomóc.
............................................................................................................................................

Łzy obficie płyną... Nic nie jest tak niedostępnym towarzyszem człowieka, jak cierpienie. Snuje się ono poprzez życie nasze znacząc ślady swych okrutnych stóp.
Niepokalana, której, wstępując do Milicji Niepokalanej, oddaliśmy się na wyłączną własność, pragnie, byśmy byli apostołami przez cierpienie.
Gdy cierpienie ci dolega- nie załamuj się, okaż się bohaterem. Niepokalana patrzy i zbiera twe łzy- zrasza nimi dusze biednych grzeszników. I zbiera łzy matek, ojców, by więcej błogosławić ich dzieciom.
Owoc cierpienia bywa często niedostrzeżony- ale trwajmy mężnie pod Krzyżem.

                                                                                                  Opiński

Źródło: "Rycerz Niepokalanej" Rok XVIII, nr 5( 209) Maj 1939, str. 136-137
Pisownia oryginalna